Piotr Kowalczuk z Rzymu
Premier Mario Monti w niedzielę wieczorem przedstawił narodowi szczegóły dekretu wieszczącego Włochom drastyczne zaciskanie pasa. A sposobem, w jaki to zrobił, ujął rodaków. Najpierw ogłosił, że w obliczu poważnej groźby bankructwa państwa rezygnuje z pensji premiera i ministra gospodarki, co nie zdarzyło się jeszcze nigdy w historii republiki włoskiej. Odwołując się do patriotyzmu rodaków, dekret oszczędnościowy zatytułował „Ratujmy Włochy".
Choć prawicowa prasa nazwała ekipę ekspertów Montiego rządem bezdusznych kujonów, to minister opieki społecznej Elsa Formero, profesor ekonomii na Uniwersytecie w Turynie, gdy ogłaszała bolesną zmianę systemu emerytalnego (by dosłużyć się emerytury, trzeba będzie odprowadzać składki przez 42 lata lub ukończyć 66 lat) i przyszło jej wypowiedzieć słowo „wyrzeczenia", po prostu się rozpłakała.
Monti potraktował rodaków poważnie. Wystąpił na konferencji z piątką ministrów. Ponad dwie godziny tłumaczyli, na czym polegają zmiany, i odpowiadali na liczne pytania, a Monti, w odróżnieniu od swego poprzednika Silvia Berlusconiego, nie sprzedawał taniego populizmu i optymizmu. Obiecał krew, pot i łzy. Nie ma jeszcze miarodajnych sondaży, ale z tych na stronach internetowych gazet, gdzie głosują czytelnicy, wynika, że Montiego wspierało wczoraj trzy czwarte Włochów, którzy zaklinając rzeczywistość oczekują od apolitycznego Montiego cudów. Niemałą rolę musi odgrywać też coraz bardziej pogłębiająca się niechęć do klasy politycznej obwinianej o doprowadzenie Italii na skraj finansowej przepaści. W poniedziałek niejako w sukurs Montiemu przyszedł potężny zastrzyk optymizmu z mediolańskiej giełdy, która skoczyła o blisko 3 proc., a co ważniejsze, o 0,76 proc. od piątku) spadł tzw. spread, co oznacza, że Włochy mogą na lepszych warunkach sprzedawać obligacje Skarbu Państwa.
W ten sposób Montiemu, którego naród postrzega jako swego zbawcę, udało się postawić partie polityczne pod ścianą. Tym, którzy chcieliby obalić rząd, grozi teraz etykietka wroga publicznego. Nic więc dziwnego, że gdy w poniedziałek zreferował dekret w parlamencie („Bez tych poświęceń Italia może stać się drugą Grecją"), zarówno najliczniejsza w obu izbach partia Berlusconiego Lud Wolności, jak i największa lewicowa Partia Demokratyczna obiecały swoje poparcie. Naturalnie zgodnie z rytuałem na użytek swego elektoratu prawica protestuje, że dekret uderza najmocniej w klasę średnią, a lewica grzmi, że godzi on w najbiedniejszych. Sytuację, w której znalazły się partie polityczne, najlepiej tłumaczy wypowiedź Silvia Berlusconiego: „Dobrze, że to oni to robią, a nie my".