Od wczesnego ranka do późnego wieczora policjanci próbowali przekonać domniemanego zabójcę siedmiu osób, aby się poddał. Członkowie elitarnej jednostki policji kilka razy próbowali też wejść do jego mieszkania na przedmieściach Tuluzy, ale za każdym razem 23-letni Francuz algierskiego pochodzenia otwierał ogień. Ranił dwóch policjantów.
Mohammed Merah powiedział negocjatorom, że jest członkiem al Kaidy. Według relacji prokuratora zabójca przyznał się też do ataków i oznajmił, iż jest dumny z tego, że „powalił Francję na kolana". Żałuje zaś tylko tego, iż nie zabił więcej osób. – Chcemy go dorwać żywcem, aby poznać jego motywy i dowiedzieć się, kim byli jego wspólnicy, jeśli ich miał – mówił minister obrony Gerard Longuet. Tuż przed północą okolicą wstrząsnęły trzy głośne eksplozje. Jak powiedział Pierre-Henry Brandet, miały one przestraszyć zabójcę i skłonić go do poddania się.
Sprawdzony prezydent
Ataki dokonane przez Merah zgodnie potępili wszyscy najważniejsi kandydaci w kwietniowych wyborach prezydenckich, którzy na kilka dni oficjalnie zawiesili kampanię. Komentatorzy nie mają jednak wątpliwości, że mord w żydowskiej szkole w Tuluzie oraz wcześniejsze zabójstwa żołnierzy pochodzenia afrykańskiego mogą mieć istotny wpływ na wyniki wyborów.
Szczególnie ważna jest informacja, że zabójca z Tuluzy nie jest neonazistą, ale islamskim ekstremistą. Wzmocni ona bowiem takich kandydatów, jak Marine Le Pen – która ogłosiła wojnę z islamistami – czy Nicolas Sarkozy. Ten ostatni, starając się o względy m.in. sympatyków skrajnie prawicowego Frontu Narodowego, przekonywał niedawno, że we Francji jest za dużo imigrantów, i sugerował nawet, że Paryż może z tego powodu wystąpić ze strefy Schengen.
Tragedia powinna więc pomóc Sarkozy'emu w zmniejszeniu dystansu, który dzieli go od faworyta wyścigu socjalisty Francois Hollande'a, a być może nawet go wyprzedzić. – Na krótką metę Sarkozy na pewno bardzo zyska. Jako prezydent był wszechobecny w mediach. Podczas gdy jego kontrkandydaci musieli usunąć się w cień, on był na pierwszych stronach gazet i we wszystkich telewizjach – mówi „Rz" francuski politolog Georges Mink.