Oburzeni Włosi kwestionują system publicznego finansowania ugrupowań politycznych.
Zarzuty są bardzo poważne: od porażających fałszerstw poprzez finansowanie prywatnych potrzeb rodziny szefa Ligi Umberta Bossiego po pranie brudnych pieniędzy i związki z kalabryjską organizacją mafijną N'dranghetą. Formalnie o malwersacje oskarżony jest skarbnik Francesco Belsito (za partyjne pieniądze sprawił sobie porsche), ale afera jest potężnym ciosem dla Ligi Północnej i Bossiego, po którym mogą się już nie podnieść. Zwłaszcza że populistyczna i ksenofobiczna partia, koalicjant we wszystkich rządach Silvia Berlusconiego, zawdzięcza sporą część swej popularności (12 – 14 proc. w całych Włoszech, a ponad 1/3 głosów na północy) antykorupcyjnej retoryce i zarzutom o okradanie pracowitej północy tak pod adresem władz centralnych w Rzymie jak i rzekomych „nierobów" na południu.
A kilka tygodni temu okazało się, że ponad 20 mln euro z partii lewicowych katolików Margherita wyprowadził jej skarbnik Luigi Lusi, który jednak cieszy się nadal wolnością, bo chroni go senatorski immunitet. Lusi tłumaczy, że kradł na potrzeby swoich partyjnych kolegów. Grozi przy tym, że jeśli wyląduje za kratkami, wszystko opowie śledczym. Przy czym Margherita nie istnieje już od pięciu lat, ale jej kasa i skarbnik jak najbardziej.
Oba skandale wywołały ogromne oburzenie Włochów, coraz bardziej odczuwających na własnej skórze skutki kryzysu, wzrostu podatków i drastycznych cięć budżetowych rządu Maria Montiego. Na nowo rozgorzała dyskusja o zaniechaniu lub drastycznym ograniczeniu finansowania partii politycznych z publicznych pieniędzy. Media przypominają, że w tym względzie politycy bezczelnie oszukali naród.
W 1993 r., gdy okazało się, że partie polityczne praktycznie finansują się z łapówek przedsiębiorców w zamian za przywileje i zlecenia publiczne, pod naciskiem społecznego gniewu przeprowadzono referendum, w którym 90 proc. Włochów opowiedziało się przeciw finansowaniu partii z budżetu państwa. Jednak we włoskiej kulturze polityczno-prawnej niemal natychmiast po wprowadzeniu radykalnych ustaw i przepisów uchwala się nowe, które pozwalają poprzednie obejść. Nie inaczej było i tym razem. Już rok później parlament przyjął ustawę o „zwrocie wydatków na kampanię wyborczą", która jednak w praktyce oznaczała, że partie będą szczodrze finansowane z podatków. Z biegiem czasu próg wyborczy uprawniający partie do ubiegania się o „zwroty" obniżono z czterech do jednego procenta. Potem przywilej rozszerzono z wyborów parlamentarnych na wszelkie inne. Wreszcie uchwalono, że mimo rozwiązania parlamentu przed upływem kadencji, jak choćby w 2008 r., partie mają nadal prawo do subwencji z pieniędzy publicznych, tak jakby przyśpieszonych wyborów nie było. Co paradoksalne, nawet wówczas, gdy się rozwiążą.
W efekcie nawet niewielkie partie polityczne są szafarzami sporego majątku, a na dodatek mają zapewniony stały dopływ grosza publicznego. Partie polityczne kosztują Włochów dwa razy tyle, co Niemców.
Korespondencja z Rzymu