Myśli pan, że obecna sekularyzacja jest do zatrzymania?
Trudno mi dostrzec jakieś tego oznaki. Nie w tym pokoleniu. Wedle współczesnych statystyk w Wielkiej Brytanii już teraz więcej ludzi chodzi do meczetów niż do kościołów, mimo że muzułmanów jest tam tylko kilka milionów, a chrześcijan dziesięć razy więcej. W całej Europie kościoły w niedzielę są puste... Owszem – w Polsce jeszcze nie.
Czy uważa pan, że projekt konstytucji europejskiej poniósł porażkę, bo był obcy wyborcom?
Ludzie po prostu nie rozpoznawali siebie w tej konstytucji. Nie tylko dlatego, że nie było w niej odniesienia do Boga, ale przede wszystkim dlatego, że nie widzieli, w jaki sposób ten dokument ich może reprezentować. Istnieje ogromna przepaść między tzw. opinią publiczną elit, reprezentowaną przez media, a opinią zwykłych ludzi. Gdyby przeprowadzano sondaże, najprawdopodobniej większość ludzi poparłaby umieszczenie wzmianki o chrześcijańskich korzeniach Europy. I co z tego?
Czy sądzi pan, że mamy do czynienia z szerszym problemem? Z rozdźwiękiem między elitami a społeczeństwem?
Owszem, uważam, że w Unii Europejskiej istnieje głęboki problem legitymizacji. Swoją pierwszą książkę napisałem na temat Parlamentu Europejskiego. To było po pierwszych w historii bezpośrednich wyborach do PE, w których frekwencja była bardzo słaba. Będąc pewnym siebie młodym człowiekiem, napisałem, że Europejczycy nie są głupi. Po co mieliby głosować w wyborach do instytucji, która nie ma żadnej władzy? Przewidywałem, że kiedy Parlament zyska ważne uprawnienia, frekwencja będzie zdecydowanie wyższa.
To było 33 lata temu. Teraz PE ma bardzo szerokie uprawnienia, razem z Radą tworzy prawo, ale frekwencja w wyborach nie tylko nie wzrosła, lecz nawet zmalała! To zatrważająca statystyka, która podważa prawomocność Unii Europejskiej. Jak się okazuje, nie myliłem się tylko w jednej kwestii: Europejczycy nie są głupi. Mimo że Parlament Europejski ma coraz więcej władzy, nadal mamy do czynienia z deficytem demokracji. Nie ma żadnego znaczenia, czy w PE większość ma centroprawica czy centrolewica. Tworzone tam prawo jest zawsze takie samo. W parlamentach narodowych jest mimo wszystko inaczej: to, czy ludzie wybiorą Sarkozy'ego czy Hollande'a, robi różnicę. W Unii różnicy między prawicą a lewicą nie ma żadnej. To bardzo poważny problem, wystawiający UE druzgocącą opinię.
Unia była przecież demokratycznym i pluralistycznym projektem. Co poszło nie tak?
Chciałbym powiedzieć, że Unia Europejska jest wspaniałym i szlachetnym pomysłem, który odniósł wiele sukcesów, jak np. pojednanie francusko-niemieckie. To piękny sen i idea. Ale jako system rządów UE jest katastrofą. To instytucja ekstremalnie biurokratyczna, daleka wyborcom. Kiedy przestanie przynosić bezpośrednie korzyści, nikt nie będzie jej uważał za potrzebną. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że obywatele europejscy są tego świadomi. Nie żyjemy w Imperium Rzymskim, gdzie igrzyska i chleb wystarczyły, aby ludzie byli zadowoleni. To prawda, nie możemy bez niej obecnie żyć, ale nie jest to na pewno unia obywateli. Jean Monnet, jeden z ojców integracji, powiedział: „Unia nie jest po to, aby zbliżać państwa, ale ludzi". To, że tak się nie stało, jest największą porażką tego projektu.
Co ta porażka oznacza dla przyszłości UE?
Cóż, Unia będzie trwać nadal. Będą sukcesy i porażki, ale nie widzę szans, aby ludzie czuli się odpowiedzialni za Europę, zaczęli się identyfikować z władzami w Brukseli. Nawet teraz, w obliczu wielkiego kryzysu, nie wytworzyła się żadna europejska przestrzeń polityczna.
Mieliśmy przecież duet Merkozy?
Merkozy to – w pewnym sensie – policzek dla całej Unii. W kwestii kryzysu gospodarczego Parlament Europejski był zupełnie nieobecny. Przyjmował rezolucję, były debaty, ale do niczego to nie prowadziło, tak jakby ta instytucja w ogóle nie istniała. Jest zupełnie bez znaczenia. Komisja Europejska stała się sekretariatem. Nie przejęła przywództwa, nie podejmowała decyzji. Nawet Rada, która skupia ministrów wszystkich krajów, nie miała nic do powiedzenia. Tylko dwoje ludzi się liczyło. Merkel i Sarkozy. To dramatyczna instytucjonalna klęska. Mamy te wszystkie specjalnie zaprojektowane instytucje... po czym znów trafiamy w wiek XIX: o wszystkim decydują kanclerz Niemiec i prezydent Francji. Spotykają się, a wszyscy czekają na to, co zdecydują. A teraz? Mamy debatę na temat zaciskania pasa i wzrostu gospodarczego, ale wszyscy skupieni są tylko na tym, co postanowi dwoje ludzi, Merkel z Hollande'em. Czy dostrzega pan, jakie to upokarzające? Oto do czego została zredukowana Europa.
Mówi się, że to kwestia przywództwa. Ktoś musiał wziąć odpowiedzialność za Unię.
To prawda, duet pana prezydenta i pani kanclerz oferuje przywództwo. Ale to również porażka Unii. Wybraliśmy przecież przewodniczącego Rady, przewodniczącego Komisji. I okazuje się, że są kompletnie bez znaczenia.
Joseph Weiler jest profesorem New York University, specjalistą od prawa europejskiego. Przed Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu bronił prawa obywateli Włoch do umieszczenia krzyża w szkołach publicznych. W maju 2012 roku został uhonorowany tytułem Człowieka Pojednania przez polski Trybunał Konstytucyjny
Lipiec 2012