Partnerzy mułły Omara

Z talibami w Afganistanie próbują negocjować pokój już prawie wszyscy. Dotąd najgorzej wychodziło to prezydentowi.

Aktualizacja: 03.04.2013 09:11 Publikacja: 03.04.2013 01:15

Na Hamida Karzaja czekali rozwścieczeni parlamentarzyści. Właśnie wrócił z dwudniowej wizyty w Katarze, gdzie miał rozpocząć rozmowy pokojowe z talibami. – Przebieg negocjacji powinien być uzgodniony z narodem! Prezydent nie może takich decyzji podejmować sam – grzmiał z trybuny Izby Ludowej, czyli niższej izby afgańskiego parlamentu, Mojen Marastijal, członek Partii Prawdy i Sprawiedliwości. Poparła go większość ugrupowań opozycji.

Wprawdzie biuro prezydenckie w oficjalnym komunikacie zaprzeczyło, by doszło do spotkania szefa państwa z wysłannikami jednookiego mułły Omara, który kieruje ruchem talibów, ale w Kabulu mało kto w to wierzy.

Choć od początku amerykańskiej interwencji w Afganistanie w 2001 r. oficjalnie trwa tu wojna z talibami, ostatnio niemal wszystkie partie polityczne próbują się z nimi dogadać. – Najgorzej wychodzi to prezydentowi, bo talibowie dotąd nie uznawali go za partnera do rozmowy – mówi w rozmowie z „Rz" Hafizullah Gardesz z afgańskiego oddziału Instytutu Badań nad Wojną i Pokojem. Dowodem na to, że do negocjacji w Dausze jednak doszło, może być pierwsza decyzja prezydenta po powrocie z Kataru – powołanie specjalnej komisji, która ma zbadać sprawę uwięzienia około tysiąca, często związanych z talibami, mułłów, którzy głosili antyrządowe kazania.

Talibowie uznawali dotąd Hamida Karzaja za marionetkę Zachodu

Wiceminister ds. pielgrzymek i spraw religijnych poinformował, że prezydent zarządził, by w aresztach pozostali wyłącznie ci mułłowie, którzy są bezpośrednio zamieszani w morderstwa i zamachy.

– Składanie obietnic na tym etapie to nic innego, jak oznaka słabości – twierdzi Mohammad Asim z partii Koalicja Narodowa. Karzaj obietnice składać jednak musi choćby po to, by przekonać talibów, by zechcieli z nim rozmawiać. Dotąd odmawiali negocjacji, nazywając go zachodnią marionetką.

Katarski interes

Katar, który chce odgrywać w świecie islamu rolę mocarstwa, zaproponował półtora roku temu, że będzie pośredniczył w rozmowach pokojowych. Początkowo podobno uczestniczyli w nich Amerykanie, ale – jak donosiły media – talibom zależało głównie na zwolnieniu ich więźniów, a Waszyngton chciał rozpoczęcia negocjacji bez warunków wstępnych, ich centralną postacią czyniąc Karzaja. Rozmowy szybko się załamały. Gdy kilka miesięcy temu pojawiła się szansa na ich wskrzeszenie, afgański prezydent niespodziewanie obwieścił, że udział w negocjacjach USA to zamach na suwerenność rządu w Kabulu i rozmowy w imieniu narodu prowadzić może wyłącznie on sam, po czym oskarżył talibów i Amerykanów, że spiskują za jego plecami.

Szansa na nowe otwarcie pojawiła się, gdy Pakistan, ulegając naciskom Zachodu, w listopadzie zwolnił z więzień część talibskich przywódców. Niedługo potem szura w Kwecie, czyli najważniejsza rada talibów, ogłosiła, że „może zmienić stanowisko w sprawie rozmów pokojowych". Miesiąc temu z Kwety do Kataru wyjechało kilku ważnych przedstawicieli talibanu.

– Wcześniej rządy w Kabulu i Islamabadzie, choć szczerze się nienawidzą, zgodnie umniejszały rolę szury w Kwecie, mimo że przyjmuje ona polecenia bezpośrednio od ukrywającego się mułły Omara. Teraz, gdy w Katarze ma on swoich przedstawicieli, rzeczywiście mogą się tam zacząć rozmowy – mówi „Rz" były członek rządu talibów mułła Wahid Możda. Zastrzega, że nie musi to oznaczać, że mułła Omar za partnera do negocjacji uznał Karzaja.

O ile co do obietnic składanych talibom przez afgańskiego prezydenta trwają spekulacje, pewne jest, że afgański prezydent przekonywał Katarczyków, by stali po jego stronie, kusząc ich lukratywnymi kontraktami. „Gdy już oficjalnie rozpocznie się proces pokojowy, w Afganistanie otworzą się niebywałe możliwości" – mówił w Dausze, przypominając, że „złoża surowców naturalnych w Afganistanie wedle szacunków amerykańskich warte są przeszło trzy biliony dolarów".

Opozycja zjednoczona

Karzaj przestrzegał też, by nie demonizować talibów. „Kiedy podczas podróży do Europy oglądam CNN, sam się ich boję" – żartował i przypominał, że choć w 2014 r. oddziały bojowe zachodnich wojsk wycofają się z Afganistanu, nie oznacza to, że  NATO w ogóle zniknie z kraju. „Pozostanie co najmniej pięć baz i około 15 tys. żołnierzy, wciąż z ich rządami negocjujemy warunki pozostania wojsk w naszym kraju" – zapewniał Karzaj.

Konkurencją dla negocjacji prowadzonych przez prezydenta mogą być rozmowy, jakie z talibami zaczęła w marcu afgańska opozycja. W skład utworzonej kilka tygodni temu koalicji weszły 22 ugrupowania, są w niej byli kandydaci na prezydenta dr Abdullah Abdullah i Ali Ahmed Dżalali,  przywódca afgańskich Uzbeków Raszid Dostum oraz lider mniejszości hazarskiej Mohammed Mohakik. Sprzyja im ponoć nawet były wiceprezydent Ahmed Zia Masud, Tadżyk, brat legendarnego przywódcy Sojuszu Północnego, zamordowanego w 2001 r. Ahmeda Szaha Masuda.

Twarzą negocjacji prowadzonych przez tę  organizację jest syn bohatera wojny z Sowietami, były senator Hamid Gailani. Kilka dni temu potwierdził, że rozmowy prowadzone są nie tylko z talibami, ale też z inną, sprzymierzoną z nimi partyzantką, grupą Gulbaddina Hekmatiara, uznawaną przez Zachód za organizację terrorystyczną . – Gdy nie było ambasady talibów w Katarze, każdy mógł twierdzić, że rozmawia z talibami i rzeczywiście większość partii to robiła. Poza ugrupowaniami afgańskimi rozmowy prowadziło około 30 państw. Teraz mułła Omar powiedział jednoznacznie, że za negocjacje odpowiedzialni są wyłącznie jego wysłannicy w Doha – mówi mułła Możda. Uważa „za mało prawdopodobne", by opozycyjna koalicja już zaczęła tam rozmowy.

Oblężony prezydent

– Hamid Karzaj zaczął bardzo niebezpieczną grę. Chcę samodzielnie prowadzić negocjacje, dyskredytując wszystkich innych, którzy tego próbują – uważa Gardesz. Przypomina, że kilka tygodni temu prezydent ponownie oskarżył USA i talibów o zawarcie „czegoś na kształt sojuszu", a celem ma być „utrzymanie zachodniej obecności wojskowej w Afganistanie w skali większej, niż przewidywały dotychczasowe umowy".

Fazel Husajn Sanczaraki, rzecznik opozycyjnej Koalicji Narodowej, uważa, że dokładnie w ten sam sposób prezydent usiłuje dyskredytować Pakistan, który długo uchodził za sojusznika talibów, ale ostatnio włączył się w rozmowy pokojowe. Prezydent ostatnio wyjątkowo często krytykuje też NATO za to, że w operacjach  sojuszu giną cywile. – Nie spędzało mu to snu z powiek przez ostatnie lata. Dopiero teraz, gdy martwi się o swą przyszłość po wyborach, zaczął się stawiać w roli obrońcy Afgańczyków i naszej suwerenności – uważa Sanczaraki.

„Dzięki negocjacjom z talibami, które zapewnią mu przyszłość po wyborach, prezydent ma jeszcze jeden cel. Chce przejść do historii jako niezależny i odważny" –  pisał niedawno afgański analityk polityczny Satar Sadat. Jego zdaniem pod tym względem Hamid Karzaj przypomina innych afgańskich przywódców instalowanych przez obce rządy: popieranego przez Brytyjczyków na początku XIX w. Szudży Szaha Durraniego czy zainstalowanych przez Sowietów prezydentów Babraka Karmala i Nadżibullaha, którzy „dopiero w ostatnich dniach rządów stali się patriotami".

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1017
Świat
Donald Trump spotka się w Paryżu z Wołodymyrem Zełenskim?
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1016