Renzi. Polityczna nadzieja Włoch

Włoska lewica doczekała się wreszcie charyzmatycznego przywódcy, który na dodatek podoba się prawicy.

Publikacja: 19.01.2014 12:08

Matteo Renzi prawdopodobnie w tym roku zostanie premierem (zdjęcie z 2012 roku)

Matteo Renzi prawdopodobnie w tym roku zostanie premierem (zdjęcie z 2012 roku)

Foto: AFP, Olivier Morini Olivier Morini, OLIVIER MORINi Olivier MORINi

Korespondencja z Rzymu

Najpopularniejszym politykiem Italii jest 39-letni Matteo Renzi. To w nim większość Włochów pokłada nadzieję na przyszłość, ale rządzi kto inny.

Renzi jest teraz wszędzie. Nie schodzi z pierwszych stron włoskiej prasy i z ust Włochów, zdominował telewizyjny ekran, gdzie jest bohaterem dzienników, programów publicystycznych, a nawet satyrycznych. Właściwie nie ma dziś w Italii dyskusji, którą można by odfajkować i zamknąć, jeśli nie wypowie się „Il Segretario". Od grudnia ubiegłego roku Matteo jest sekretarzem, czyli szefem największej lewicowej Partii Demokratycznej (PD). A gdyby nie upór i opór nomenklatury, najpewniej byłby już od 10 miesięcy premierem.

Teraz z tylnego siedzenia kieruje rządem swego partyjnego kolegi Enrica Letty, ale wiele wskazuje na to, że jeszcze w tym roku, może już w maju, wygra przyśpieszone wybory i obejmie rządy. Większość Włochów ma nadzieję, że młodzieńczym entuzjazmem skruszy zabetonowaną społecznie, pokoleniowo i politycznie Italię. Jeśli pominąć kontestacyjny Ruch 5 Gwiazdek 65-letniego już komika Beppe Grillo, Renzi jest pierwszym po Silviu Berlusconim, a więc od 20 lat z okładem, novum na firmamencie włoskiej polityki.

Miejscowy Tony Blair

Renzi studiował prawo we Florencji. Angażując się w politykę, poszedł w ślady ojca, działacza lewego skrzydła chadecji. Działał w skupiającym lewicowych katolików ugrupowaniu Margherita. Już w wieku 25 lat wybrany został na przewodniczącego rady prowincji florenckiej, jednego z bastionów włoskiej lewicy. W 2009 r. rzucił rękawicę potężnej machinie partyjnej i w wyborach na burmistrza miasta pokonał niespodziewanie dwóch partyjnych nominatów. Dostał aż 60 proc. głosów i wprowadził się do ratusza, słynnego Palazzo Vecchio pamiętającego czasy Medyceuszów, gdzie urzęduje z wielkim sukcesem do dziś.

W 2010 r. był najbardziej lubianym burmistrzem kraju. Półtora roku temu stanął do walki o przywództwo PD, megaugrupowania wszystkich relatywnie umiarkowanych lewicowców. I wtedy poznała go cała Italia. Nazwali go natychmiast włoskim Tonym Blairem, a nawet Berlusconim lewicy.

Błyskotliwy, płomienny mówca, używający żywego, kolokwialnego języka, nie gardzi subtelnym żartem, ale potrafi być bezczelny i arogancki, by za chwilę rozbrajać uśmiechem i chłopięcym wdziękiem. Tryska i zaraża entuzjazmem. Jeździ rowerem, a nie limuzyną, a jako burmistrz Florencji zarabiał zaledwie 4 tys. euro na miesiąc, a więc ponad trzy razy mniej od szeregowego parlamentarzysty.

Tak świetnie komunikującego się polityka, tak bezpośredniego i sympatycznego, włoska lewica nie miała nigdy, tak charyzmatycznego – od czasów Berlinguera (zmarł w 1984 r.). Niby mówił Włochom to samo co konkurenci: trzeba obniżyć horrendalne koszty polityki, obniżyć podatki, spowodować, by państwo zaczęło wreszcie funkcjonować, odchudzić administrację i paraliżującą wszystko biurokrację, wydać wojnę pandemii oszustw podatkowych i rakowi korupcji, uprościć i przebudować przestarzałą architekturę państwa. Ale jako jedyny przedstawiciel włoskiej elity politycznej nie musi zmieniać tematu, gdy go spytają: A co pan w tej sprawie zrobił w ciągu ostatnich 20 lat?

Stary aparat na złom

Przede wszystkim jednak obiecał, że „zezłomuje", przenicuje i odmłodzi najpierw zardzewiały i nieruchawy aparat własnej partii, a potem, jeśli wygra wybory – całą kadrę kierowniczą Italii. Trudno przecenić wartość tej obietnicy, brzmiącej bardzo wiarygodnie w ustach wówczas 36-latka, w kraju, gdzie średnia wieku kadry kierowniczej i profesora uniwersytetu to niemal 60 lat, a 43 proc. młodych ludzi w wieku od 16 do 24 lat nie uczy się i nie pracuje.

Co więcej, w samym 2012 r. 750 tys. młodych, prężnych i aktywnych Włochów wyjechało z Italii za pracą. Danych za ubiegły rok jeszcze nie ma, ale wiadomo, że exodus trwa. Opowieść o tym, jak młody włoski komputerowiec w Sztokholmie wszedł z ulicy do biura szwedzkiej firmy, zaproponował swoje usługi i natychmiast dostał godnie opłacaną pracę, bez znajomości, koneksji i łapówki, zszokowała całą Italię.

Ale te wybory na szefa partii przegrał, bo zagrożony zezłomowaniem partyjny aparat Partii Demokratycznej odziedziczony po potężnej Włoskiej Partii Komunistycznej przeraził się i postawił na aparatczyka Pierluigiego Bersaniego, a Renziego nazwał pogardliwie „złomiarzem". Efekt był taki, że w lutym 2013 r., pozbawiony charyzmy Bersani (61 l.) w nieodłącznym szarym garniturze zdołał zaledwie zremisować wybory ze spisanym na straty, uwikłanym w procesy sądowe i skandale obyczajowe 76-letnim Berlusconim.

Z sondaży wynika, że Renzi wygrałby te wybory w cuglach. A tak przyszło się dzielić władzą z wrogami. Z wyborczego pata po dwóch miesiącach, w kwietniu ubiegłego roku, udało się skonstruować bezzębny, szachujący się nawzajem rząd wielkiej koalicji  PD i Ludu Wolności Berlusconiego – pod auspicjami 88-letniego prezydenta Giorgia Napolitano i kierownictwem kolegi partyjnego Renziego Enrica Letty.

Dlatego w obliczu lutowej wyborczej klęski aparat partyjny PD poddał się i 8 grudnia 2013 r. Renzi został szefem partii.

Szef frakcji „dinozaurów", były premier Massimo D'Alema, a wcześniej przywódca młodzieżówki Włoskiej Partii  Komunistycznej z 46 wizytami u rządzących w Moskwie komunistów na liczniku, złożył broń i oświadczył: „Czas na nowe pokolenie".

Renzi dotrzymał obietnicy. Do swego sekretariatu, czyli grona najbliższych partyjnych współpracowników, powołał 12 rówieśników, w tym 7 kobiet. Pierwsze posiedzenie zwołał na 7.30 rano, „bo nie ma czasu do stracenia". „Zezłomował" wielu partyjnych weteranów, głównie, choć nie tylko, tych o komunistycznej przeszłości.

Podoba się biskupom

Zapowiedział też, że PD pod jego kierownictwem zmienia polityczną strategię i będzie starała się przekonać swoich wyborców, a też pozyskać nowych konkretnym programem. Mobilizacja elektoratu kampanią nienawiści wobec Berlusconiego, odprawiane nad nim rytualne egzorcyzmy, wylądowały w lamusie dość niechlubnej historii. Włoska lewica, jej elity w świecie polityki i kultury, podobnie jak jej potężne media, hołdowały tej strategii przez ostatnie 20 lat, ponosząc na ogół spektakularne klęski.

Gdy Renzi jako burmistrz Florencji pojechał w 2011 r. do będącego wówczas premierem Berlusconiego, by załatwić ważne dla miasta sprawy, partyjni towarzysze okrzyknięli go zdrajcą. Również teraz Renzi obiecuje działać bez uprzedzeń. W tej chwili jego współpracownicy negocjują z Berlusconim i centroprawicą kształt pilnych i ważnych dla kraju reform.

Stąd nowy, charyzmatyczny szef PD, odcinający pępowinę łączącą ją z komunizmem, w dodatku człowiek wierzący, a więc mogący liczyć na wsparcie Kościoła, podoba się również elektoratowi prawicy. Pochwał nie szczędzi mu dziennik włoskich biskupów „Avvenire". Chwali go też Berlusconi jako pierwszego lidera włoskiej lewicy, z którym naprawdę można się dogadać. Trudno się więc dziwić, że Renzi cieszy się teraz największym zaufaniem wśród polityków (53 proc.). Przekłada się to również, choć nie tak wyraźnie, na wsparcie dla PD, które skoczyło już w grudniu o 6 punktów, a obecnie wynosi 32 proc., najwięcej spośród wszystkich ugrupowań (Forza Italia Berlusconiego, podobnie jak Ruch 5 Gwiazdek Grillo 22 proc.).

Wydawałoby się więc, że Renzi powinien wykorzystać moment, przeć jak czołg do przyśpieszonych wyborów i je dla siebie i swojej partii wygrać. Tym bardziej że w tej chwili lewica musi się dzielić władzą ze schizmatykami centroprawicy, którzy opuścili Berlusconiego, gdy ten w listopadzie ub. roku przeszedł do opozycji.

Sprawa nie jest jednak taka prosta. Obecny premier Letta jest kolegą partyjnym Renziego, który kilkakrotnie deklarował, że nie obali rządu (do końca 2014 r)., bo w tej chwili ważniejsze od kampanii wyborczej są reformy. A chodzi o tak istotne sprawy jak zamianę Senatu w przedstawicielstwo regionów, nieco na wzór niemieckiego Bundesratu, likwidację niepotrzebnej, za to kosztującej majątek sieci prowincji, odpowiedniczek polskich powiatów, a przede wszystkim zmianę ordynacji wyborczej. Obecna, różna dla Izby Deputowanych i Senatu, w aktualnym układzie sił politycznych nie jest w stanie wyłonić zdolnej do rządzenia większości. Chodzi też o reformy, które mają pobudzić włoską gospodarkę. Ta skurczyła się na skutek kryzysu od 2008 r. aż o 20 proc.

W tej sytuacji Renziemu nie pozostaje nic innego, jak kierować rządem Letty z tylnego siedzenia, ale sytuacja, co podkreślają włoscy komentatorzy, jest schizofreniczna. Najpopularniejszy polityk Renzi nie jest premierem, rząd i Enrico Letta wspierani są przez zaledwie 20 proc. Włochów, a parlament, choć wybrany niecały rok temu, gdy na czele lewicy stał Bersani, nijak się teraz nie ma do aktualnych politycznych sympatii elektoratu. Poza tym sytuację zmieniło przejście Berlusconiego do opozycji. Z tych wszystkich powodów coraz częściej słychać głosy, że wybory parlamentarne trzeba rozpisać już w maju, razem z tymi do Parlamentu Europejskiego.

Korespondencja z Rzymu

Najpopularniejszym politykiem Italii jest 39-letni Matteo Renzi. To w nim większość Włochów pokłada nadzieję na przyszłość, ale rządzi kto inny.

Pozostało 98% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021