Początkowo o „zaskoczeniu i dezorientacji" mówili nawet analitycy zbliżeni do kręgów Fideszu. Przede wszystkim trudno zrozumiały okazały się pośpiech i brak przejrzystości w tej strategicznie ważnej sferze. Tym bardziej że po podtrzymaniu zgody na budowę gazociągu South Stream Węgry zdają się na całkowitą zależność energetyczną od Rosji.
Szczególnie zaskakujący jest fakt, że umowę podpisaną w obecności prezydenta Putina firmował sam Viktor Orbán, polityk od lat 90. kojarzony z radykalnym antysowietyzmem (to on w 1989 r. rzucił na budapeszteńskim placu Bohaterów obrazoburcze hasło „Ruscy do domu!"). Kilka lat temu Orban atakował socjalistyczny rząd Ferenca Gyurcsánya, gdy ten przygotowywał umowę z Gazpromem i budowę South Stream. Z kolei w 2009 r. domagał się wyjaśnień, dlaczego węgierskie służby specjalne nie zablokowały kupna akcji koncernu naftowego MOL przez rosyjski Surgutnieftgaz.
Wszystko zmieniło się po przejęciu władzy przez Fidesz w 2010 r. Orbán spotkał się z rosyjskim prezydentem już w 2009 r., a po objęciu funkcji szefa rządu powtarzał te spotkania co roku. Węgierscy ministrowie i wysocy urzędnicy regularnie rozmawiali z rosyjskimi partnerami. Doskonałe stosunki z Rosją stały się elementem polityki „wschodniego otwarcia", której patronuje minister w kancelarii premiera Péter Szijjártó. W jej ramach Węgrzy otwarli w ubiegłym roku swoje centrum handlowe w Moskwie, głównie z zadaniem obniżania olbrzymiego, sięgającego 5 mld dolarów deficytu w obrotach z Moskwą.
Pod koniec ubiegłego tygodnia premier Orbán starał się rozwiać w wystąpieniu radiowym wątpliwości dotyczące kontraktu z Rosatomem. Tłumaczył, że nie chodzi tylko o relacje handlowe, ale o długoterminową strategię korzystną dla państwa. Rozbudowę elektrowni Paks wpisał w swoją sztandarową politykę „obniżania ceny energii i kosztów bytowych węgierskich rodzin". Wtórujący mu szef jego kancelarii János Lázár stosunki węgiersko-rosyjskie określił jako „coraz lepiej funkcjonujące małżeństwo z rozsądku, które dla obu stron oznacza coraz wyższe doznania".
Mimo tych tłumaczeń wiele okoliczności podpisania kontraktu z Rosatomem jest nadal niejasnych. Jak zwróciła uwagę Judit Barta kierująca instytutem analitycznym GKI, nie było żadnego powodu do pośpiechu. Obecnie działające dwa bloki elektrowni w Paks otrzymały koncesję na funkcjonowanie do roku 2035, a nie widać nagłego wzrostu konsumpcji energii elektrycznej. Tak więc rząd miał jeszcze co najmniej 5 do 7 lat na rozstrzygnięcie kwestii rozbudowy elektrowni.