Premier Tayyip Recep Erdogan zmuszony był w wyniku tej akcji dokonać głębokiej rekonstrukcji rządu (korupcyjne powiązania sięgały bliskich krewnych pięciu ministrów), choć uczynił to niechętnie, pod przymusem i szukając zemsty na sprawcach politycznego zamieszania. Obecna fala czystek jest tak wielka, że analitycy nazywają ja wręcz „miękkim zamachem stanu" (choć sam Erdogan twierdzi, że to jego przeciwnicy chcieli dokonać „przewrotu sądowego").
Do tej pory stanowiska straciło już ponad 2 tys. osób. Jest wśród nich około 120 sędziów i prokuratorów, są dziennikarze, menedżerowie mediów publicznych i oficerowie policji. W samej Ankarze w tym tygodniu zwolniono lub przeniesiono na inne stanowiska 470 funkcjonariuszy.
U podstaw obecnego konfliktu na szczytach władzy leży rozbrat w łonie ruchu umiarkowanych islamistów rządzących krajem. AKP wspierał od początku jej walki o władzę ruch Hizmet założony przez żyjącego w amerykańskiej Pensylwanii duchownego Fetullaha Gülena. Od pewnego czasu Gülen rozczarował się jednak do polityki Erdogana i wezwał swoich zwolenników (ich liczba w Turcji sięga nawet kilku milionów) do ujawniania ciemnych sprawek polityków z obozu AKP.
Tureccy politologowie i zewnętrzni obserwatorzy zwracają uwagę na kilka niepokojących zjawisk związanych z obecnym kryzysem. Po pierwsze konflikt rozgrywa się przy akompaniamencie histerycznych oskarżeń o spisek, zdradę narodową i inspirację „obcych sił". W ten sposób kierownictwo AKP kreuje wizerunek twierdzy oblężonej przez wrogów wzywając obywateli do poparcia „jedynej prawdziwie tureckiej władzy". Usuwanie niechętnych sobie ludzi z życia publicznego nie kojarzy się dobrze w kraju wciąż oskarżanym o ograniczanie wolności słowa.
Amerykańskie „Foreign Policy" przypomina, że w Turcji uwięziono więcej dziennikarzy niż w Chinach i Iranie razem wziętych. Po tzw. aferze Ergenekon do więzień trafiło wielu przeciwników AKP, a oskarżenia wobec wielu byłych oficerów armii oparte są na wątpliwych podstawach. Mimo deklaracji poprawy nadal tłumione są ambicje narodowe Kurdów. Z kolei niedawne demonstracje przypomniały o próbach zaostrzenia rządowej kontroli w Internecie.