We Lwowie było wczoraj spokojnie. Działała komunikacja miejska, nie było kłopotów z paliwem ani zaopatrzeniem w sklepach. W mieście krążyły pogłoski, że w odległości 100 km od Lwowa stoi pociąg, którym mieliby przyjechać do miasta wynajęci przez władze opryszki, zwani tituszkami. Powstały oddziały samoobrony zajmujące się utrzymaniem porządku w mieście. Po mieście krążą społeczne patrole komunikujące się za pomocą komórek i donoszą o zdarzających się przypadkach grabieży.
Działa Rada Miejska. Burmistrz Andriej Sadowyj już znacznie wcześniej opowiedział się po stronie powstańców. Wydał wczoraj zakaz sprzedaży alkoholu po 22.00. Wezwał też młodych mężczyzn do formowania patroli społecznych.
– Jesteśmy przygotowani do obrony miasta przed zagrożeniem ze wschodu – zapewnia Wiktor Pawluk , przewodniczący Rady Miejskiej z ugrupowania Swoboda. Zapewnia, że jego organizacja nie jest opanowana przez ultranacjonalistów. – W przeszłości bywało różnie, ale nie mamy żadnych pretensji jakiegokolwiek rodzaju pod adresem Polski. Wręcz przeciwnie, dziękujemy za pomoc moralną Polski – zapewnia „Rz" Wiktor Pawluk.
Jego zdaniem przesadzone są doniesienia o ilości broni skradzionej w czasie przedwczorajszego szturmu demonstrantów na budynek prokuratury, służby bezpieczeństwa oraz jednostkę wojskową. Jednak część broni trafiła w ręce demonstrantów.
Władze miasta obawiają się, że istnieje plan pacyfikacji Lwowa, z którego pochodzi znaczna część demonstrantów na kijowskim Majdanie. Nie wykluczają także, że dojść może do odłączenia zachodniej Ukrainy od reszty kraju. – Nie chcemy takiego rozwiązania – mówi Pawluk.