Nie wiadomo, czy można nazywać to, co dzieje się na Ukrainie, wojną. Według generała Gromosława Czempińskiego wojna zaczyna się wtedy, gdy wykorzystuje się regularne oddziały. Szef polskiego MSZ, Radosław Sikorski jest jednak przekonany, że Rosja działa u naszego wschodniego sąsiada na zasadzie wojny hybrydowej – niewypowiedzianej, z użyciem dywersantów, opłaconych ludzi. Czegoś takiego nikt nie spodziewał się w XXI wieku.
Wojny nowej ery
Od czasów 11 września 2001 roku i wejścia wojska amerykańskich do Iraku i Afganistanu wiadomo było, że nowoczesny konflikt będzie nosił miano asymetrycznego. Że będzie to zmaganie się z terrorystami, którzy będą w stanie pojawić się wszędzie, zarówno pod postacią umundurowanego i uzbrojonego po zęby brodacza, jak i jako ubrana w czador kobieta ukrywająca pod muzułmańskim strojem ładunki wybuchowe. Niebezpieczeństwo mogło czaić się także ze strony każdego przedstawiciela miejscowych, dlatego walka z terroryzmem stała się ekstremalnie wyniszczająca dla psychiki żołnierzy wysyłanych na misje.
Wojna XXI wieku miała być też bardziej cyber niż kiedyś. Hakerzy mieli łamać zabezpieczenia centrów dowodzenia, przechwytywać kody dostępu do rakiet i ingerować w systemy bezpieczeństwa transportu publicznego, imprez masowych i rozmaitych miejskich sieci. Tak przynajmniej zapowiadało się z filmów i książek sensacyjnych. Amerykańska administracja zorientowała się kilka lat temu, że za pośrednictwem internetu można skutecznie walczyć z całymi rządami, ponieważ gniew ludzi w sieciach społecznościowych potrafi zmaterializować się w bardzo konkretny sposób. Po fali rewolucji inspirowanych social media w krajach arabskich mówiło się, że następne rewolucje będą zaczynać się na Twitterze i innych jego odpowiednikach i że przewroty staną się o wiele mniej krwawe, za to szybsze niż kiedyś. Czasami te śmiałe plany zmieniania świata na lepszy weryfikowała rzeczywistość. Kubański Twitter, serwis ZunZuneo nie dał rady usunąć komunistów z Kuby i to nawet przy wsparciu amerykańskiego rządu. Nikt jednak nie spodziewał się jednak tego, co teraz dzieje się na Ukrainie.
Miało być cyber
Powiększająca się liczba miast znajdujących się pod kontrolą separatystów dążących do przyłączania poszczególnych części Ukrainy do Rosji. Przegrupowywanie rosyjskiego sprzętu bojowego obserwowane na dużą skalę. Coraz częstsze dowody na to, że administracja prezydenta Putina miała i wciąż ma, realny wpływ na działania ludzi w kominiarkach. Ponura świadomość tego, że nagle w nowym mieście mogą pojawić się praktycznie znikąd oddziały żołnierzy-nie żołnierzy, najemników nowej ery, w mundurach pozbawionych oznaczeń, wyposażonych w sprzęt rzekomo kupiony w sklepie survivalowym. Tak przynajmniej twierdzi rosyjski prezydent. Gdyby nie powaga sytuacji, w której nikomu poza Putinem nie jest do śmiechu, entuzjaści survivalu z całego świata składaliby zamówienia już tylko w rosyjskich sklepach.
Wojna hybrydowa, jak nazywa ukraiński scenariusz minister Sikorski, jest czymś, czego wcześniej nie było. Niby dywersja, sianie zamętu na tyłach wroga (kto jest czyim wrogiem w obecnej sytuacji?) i chęć powiększania swojego terytorium to militarny standard, ale przyszłość miała nieść zmagania wojenne dziejące się jedynie w słusznej sprawie. Ukraińcy nie podkładali bomb pod rosyjskie wieżowce, nie zagrażali pozycji Unii Europejskiej, nie zaszkodzili nikomu. Chcieli dołączyć do struktur UE, by mieć większe szanse na rozwój. Tym bardziej powinniśmy cieszyć się z tego, że 10 lat temu nikt nam nie przeszkodził, by stać się członkiem Unii. Bliskość Rosji nie jest gwarantem bezpieczeństwa, jakkolwiek długo w bezpośrednich relacjach nie panowałby spokój.