„Marcos ustępuje", „Subcomandante Marcos odchodzi", „Koniec meksykańskiej legendy" – 26 maja tytuły doniesień w światowych mediach nie mogły brzmieć inaczej. Dzień wcześniej najsławniejszy meksykański guerrillero oznajmił, że usuwa się w cień i przestaje wypowiadać się w imieniu Zapatystowskiej Armii Wyzwolenia Narodowego (EZLN).
„Wicekomendant Marcos" publicznie pojawiał się wyjątkowo rzadko (ostatnio w 2009 r.), a jednak to głównie jego kojarzono z indiańską rebelią na południu Meksyku. Do tego stopnia, że media nie rozpoznają żadnego innego przywódcy ruchu zapatystów.
Hologram rewolucji
Jego niekonwencjonalny styl pasował jak ulał do zachodniego wyobrażenia o tajemniczym, romantycznym latynoskim bojowniku idącym tropem Pancho Villi, przywódcy meksykańskiej rewolucji z początku XX wieku, albo kontynuatora mitu Che Guevary.
Tak bardzo, że niektórzy meksykańscy publicyści utrzymują wręcz, że to postać sztucznie wykreowana przez stanowiący naczelną władzę „tajny komitet" EZLN, właśnie po to, by personifikowała ruch w oczach świata. Sam Marcos także lubił określać się jako „hologram" ruchu.
Rewolucyjna maskarada rzeczywiście udała się doskonale. Subcomandante (w ruchu ludzi wolnych naczelnego wodza po prostu nie ma) stał się ikoną w kominiarce na twarzy, w partyzanckim kaszkiecie i z nieodłączną fajką. Czasem na koniu, czasem z bronią, jednak bez żadnych zbędnych rekwizytów. Po prostu jeden z wielu towarzyszy, którego zawsze może zastąpić inny oddany bojownik. Postać, która zwróciła uwagę samego Gabriela Garcii ?Marqueza – chętnie mitologizujący rewolucyjną lewicę pisarz pofatygował się nawet do Chiapas, by zrobić wywiad ze słynnym rewolucjonistą.