Wielu europejskich polityków wcale nie jest o tym przekonanych, a jednak Belgrad nie chce ani zrywać z Moskwą, ani rezygnować z unijnych ambicji. Premier Aleksandar Vučić mówi wprost, że Unia i Stany Zjednoczone „powinny uszanować tradycyjne związki Serbii z Rosją" i nie żądać od Belgradu przyłączenia się do żadnych sankcji wobec niej.
Na razie Serbowie wybrali taktykę godzenia ognia z wodą, a do pomocy zaangażowali (za spore honoraria) prominentnych byłych polityków zachodnioeuropejskich.
Są wśród nich były szef MFW Dominique Strauss-Kahn, były włoski minister spraw zagranicznych i eurokomisarz Franco Fratini oraz były kanclerz Austrii Alfred Gusenbauer. Może do nich wkrótce dołączyć wielokrotny były brytyjski minister Peter Mandelson. Ich zadaniem jest wskazywanie najlepszych rozwiązań dla reformowania państwa, ale także przekonywanie opiniotwórczych kół Zachodu, że Serbia może spełniać pozytywną rolę klamry łączącej Rosję z UE. Właśnie taką argumentację od kilku miesięcy przedstawia Fratini. Innym argumentem jest to, że żądanie samoograniczeń od ubogiej Serbii jest hipokryzją, gdy w Unii dział już spory „klub przyjaciół Rosji".
– Taktyka działań piarowskich podjęta już w 2008 r. przynosi rezultaty, zmieniając zły wizerunek Serbii jako państwa odpowiedzialnego za wojny na Bałkanach – mówi „Rz" Marta Szpala, ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich. – Problem jedynie w tym, że mimo rozpoznawalnych nazwisk doradcy rządu serbskiego są już raczej postaciami mało wpływowymi.
Innym problemem jest mała chęć Serbów do słuchania rad. Najłatwiej było namówić ich do zmiany retoryki. Politycy w Belgradzie przestali już irytować Europę przypominaniem serbskich krzywd i atakowaniem sąsiadów. W ich słowniku pojawiły się pojęcia takie jak „pomost", „przyszłość", „rozwój". Premier Vučić w pierwszą wizytę zagraniczną udał się do Sarajewa, demonstrując próbę przezwyciężania powojennej wrogości na Bałkanach.