Pomysł zbudowania uniwersalnego, naszpikowanego elektroniką do granic możliwości samolotu bojowego piątej generacji wydawał się atrakcyjny. Samolot miał spełniać wymogi wszystkich rodzajów sił zbrojnych, być myśliwcem, maszyną wsparcia, wykonywać misje bombowe, prowadzić walkę elektroniczną, a do tego startować pionowo i zdobywać przewagę w walkach powietrznych. To, że ma być niewidzialny dla radarów i „czuć" wszystko wokół za pomocą setek czujników i kamer, dzisiaj jest oczywistością.
Przewidziano trzy wersje samolotu. Podstawowa to ?F-35A, która w ciągu najbliższych kilku lat ma stopniowo zastępować wysłużone F-16 i A-10 Thunderbolt. Z kolei wersje oznaczone literami B i C są samolotami pionowego startu, które mają zastąpić brytyjskie harriery. Otrzymają je Korpus Piechoty Morskiej USA oraz brytyjski RAF i Królewska Marynarka Wojenna. Wersja C ma być podstawowym modelem dla US Navy.
Dla nabywców i użytkowników samolotów oferta brzmiała interesująco: łatwiej jest serwisować jeden model maszyny niż kilka, zwłaszcza że 80 proc. części zamiennych i uzbrojenia pasuje do wszystkich jego wersji. Problemem okazała się jedynie zaporowa cena – 150 mln dolarów. Potem wzrosła nawet do 200 mln, ale nabywcy pocieszają się, że w produkcji seryjnej będzie taniej. Zwłaszcza jeśli montażu podejmą się także inne kraje (Turcja, Japonia, Izrael). Tyle że potencjalni producenci domagają się prawa do modyfikowania oprogramowania systemów sterujących i urządzeń pokładowych. Amerykanie nie palą się jednak do tego, bo najcenniejszą częścią samolotu jest właśnie jego futurystyczny software (podobno jego wykradzenie stało się punktem honoru chińskich hakerów).
Pilot po założeniu hełmu z wyświetlaczem czuje się tak jakby grał w futurystyczną grę komputerową. Nie tylko ma przed oczami wszystkie dane, ale też za pomocą kamer „widzi" przez swój samolot, jakby był on całkowicie przezroczysty, we wszystkich kierunkach.
Długa lista usterek
Niestety, na to, by producent wypełnił wszystkie te obietnice, trzeba jeszcze poczekać. Liczba wykrywanych błędów i niedoróbek wywołuje ból głowy zarówno dostawców, jak i zamawiających. Być może dlatego na uroczystość do Fort Worth nie pofatygowali się premier Australii Tony Abbott i jego minister obrony David Johnston. Dobrze wiedzą, iż ich właśnie odebrane dwa samoloty nieprędko pojawią się pod Krzyżem Południa. Oficjalnie dlatego, że mają służyć do szkolenia australijskich pilotów. Nieoficjalnie: bo wciąż nie są gotowe do wykonywania misji bojowych.
Australijczycy nie są jedynymi, którzy okazują niecierpliwość z powodu wiecznych problemów z myśliwcem Błyskawica. Na dostawy czekają wszyscy udziałowcy programu JFS. Zakup rozważają wciąż Japonia i Korea Południowa, a zmodyfikowaną i wyposażoną we własne uzbrojenie wersję chce mieć Izrael. Wiosną tego roku pojawiły się pogłoski, że zakupem nawet 60 sztuk F-35 mogłaby być w przyszłości zainteresowana także Polska.