Francuzi mało konsumują, bo obawiają się utraty pracy, której daremnie poszukuje ?3,3 mln osób. Są też przyciśnięci podatkami od dochodów osobistych, które w ciągu 2,5 roku rządów Hollande podniósł aż o 60 proc. To najważniejsza przyczyna gospodarczego marazmu.
Z podobnego powodu, nadmiernych obciążeń fiskalnych, nie rozwijają się także we Francji przedsiębiorstwa: jak podaje UNCTAD (agencja ONZ), w ub.r. bezpośrednie inwestycje zagraniczne wyniosły zaledwie 6 mld dolarów, pięć razy mniej niż w Niemczech.
– 25 proc. zatrudnionych we Francji to urzędnicy. Takich proporcji nie ma żaden inny kraj należący do OECD. Ktoś to musi finansować – podkreśla Sorman.
Z udziałem wydatków publicznych wynoszącym prawie 52 proc. dochodu narodowego Francja jest też rekordzistką, jeśli chodzi o wielkość państwa. Jego ograniczenie, oprócz liberalizacji kodeksu pracy, to zdaniem większości ekonomistów najskuteczniejszy sposób na uzdrowienie francuskiej gospodarki. W przeciwieństwie m.in. do Mariano Rajoya, hiszpańskiego premiera, Hollande nie odważył się jednak na przeprowadzenie poważnych reform.
– Rajoy jest konserwatystą, a Hollande socjalistą. A to wielka różnica, bo w przeciwieństwie do Hiszpana Francuz musiałby przeprowadzić zmiany, które bezpośrednio uderzą w jego własny elektorat – podkreśla Sorman.
Zaniechanie reform toleruje Komisja Europejska. W tym roku francuski deficyt budżetowy przekroczy 4 proc. PKB i po raz kolejny będzie wyższy niż dozwolone przez Brukselę 3 proc. PKB. KE nie będzie jednak miała odwagi ukarać za to Paryża. Także rynki finansowe wciąż są gotowe pożyczać Paryżowi na bardzo korzystnych warunkach. Robią tak, bo wolnych kapitałów jest w tej chwili na świecie w nadmiarze, a francuskie państwo zawsze regulowało swoje należności. Taka strategia oznacza jednak wieczne odkładanie problemów na później: dług kraju przekroczył już 92 proc. PKB, proporcjonalnie dwa razy więcej niż w Polsce.