Amerykański kongres jedzie na urlop

Amerykański system legislacyjny przeżywa zapaść i nie jest w stanie rozwiązać najpilniejszych spraw.

Aktualizacja: 17.08.2014 12:12 Publikacja: 17.08.2014 02:13

Korespondencja z Nowego Jorku



„Wysadźcie Kongres dynamitem". „Umieśćcie ich w zamkniętym pomieszczeniu – niech się pozabijają". Takie recepty na rozwiązanie paraliżu legislacyjnego w Kongresie USA podają sami Amerykanie pytani o sympatie dla polityków. Amerykański parlament obecnej kadencji nazywany jest „Kongresem nierobów".



Potwierdzają to fakty. Jeśli trend się utrzyma, Kongres obecnej kadencji okaże się najmniej produktywnym od czasu 1997–1998 roku, jeśli chodzi o liczbę przyjętych ustaw – twierdzi Drew DeSilver w swojej analizie przygotowanej dla Pew Research Center.



A teraz 535 członków Kongresu (435 deputowanych do Izby Reprezentantów i 100 senatorów) rozjechało się z początkiem sierpnia na pięciotygodniowe wakacje. To policzek dla wielu wyborców, żyjących w kraju, w którym nie ma federalnego ustawodawstwa dotyczącego urlopów, a standardem są przypadające w ciągu roku dwa tygodnie wolne od pracy.

„Niepotrzebny" i „bezużyteczny"

Kiedy kongresmeni wrócą we wrześniu, będą mieli dwa tygodnie na rozwiązanie najważniejszych problemów kraju. Potem znów się rozjadą. Tym razem po to, aby prowadzić kampanię wyborczą przed listopadowymi wyborami.

Amerykanie nie zostawiają na swoich wybrańcach suchej nitki. Według badania AP/GjK aż 90 proc. wyborców negatywnie ocenia prace Kongresu, a ok. 60 proc. – prezydenta. W ankiecie „Washington Post"  i ABC wyborcy mieli też możliwość wskazania sposobów na rozwiązanie problemu. Dominowały wspomniane wskazówki w rodzaju: „Podłóżmy pod Kapitolem wiązkę dynamitu" albo „Zamknijmy ich wszystkich w jednym pomieszczeniu – albo się dogadają, albo pozabijają".

Z najnowszych badań przeprowadzonych przez firmę Marist na zlecenie NBC News i „Wall Street Journal" wynika, że aż 74 proc. respondentów uważa obecny Kongres za bezproduktywny (w tym 50 proc. za bardzo bezproduktywny).

Tylko co piąty badany (19 proc.) uważa, że kongresmeni i senatorzy obradujący na waszyngtońskim Kapitolu dobrze wykonują swoją pracę.  Z tego samego badania wynika, że wskaźnik niepopularności republikanów w Kongresie (54 proc.) ustępuje jedynie niechęci do Władimira Putina (68 proc.).

Demokraci w Kongresie i Barack Obama też byli oceniani niewiele lepiej – ze wskaźnikami niechęci na poziomie odpowiednio 47 i 46 proc. Lepsze noty lewicy nikogo specjalnie nie dziwią – w tego rodzaju badaniach demokraci zawsze wizerunkowo wypadają nieco lepiej od republikanów.

Ale to nie wszystko. Po raz pierwszy w historii ponad połowa wyborców wystawia złą notę swojemu własnemu przedstawicielowi w Kongresie. Według sondażu NBC News/„Wall Street Journal" aż 57 proc. zarejestrowanych wyborców uważa, iż ich kongresmen nie zasłużył na reelekcje w listopadowych wyborach, a tylko 33 proc. uważa, że powinien być wybrany na kolejną kadencję. Z kolei z badania telewizji ABC i „Washington Post" wynika, że dziś 51 proc. ankietowanych negatywnie ocenia pracę swojego kongresmena, przy 41 proc. ocen pozytywnych. To punkt przełomowy – przez dziesięciolecia Amerykanie dobrze oceniali swojego reprezentanta na Kapitolu, jednocześnie wystawiając kiepskie oceny całemu Kongresowi. Jeszcze w 2010 roku proporcje były dokładnie odwrotne.

Po co zresztą sondaże? Telewizja CNN poprosiła użytkowników portali społecznościowych o opisanie Kongresu jednym słowem. Na Facebooku i Twitterze odpowiedziało ponad 5000 osób. Najczęściej powtarzały się przymiotniki: niepotrzebny, bezużyteczny, skorumpowany, niekompetentny, leniwy, samolubny, dysfunkcjonalny, oraz rzeczowniki: żart i idioci.

Wzajemna blokada

Problemem Kongresu jest polityczny pat pozwalający obu głównym partiom na wzajemne blokowanie inicjatyw legislacyjnych. Republikanie posiadają znaczącą większość w Izbie Reprezentantów. Demokraci mają skromniejszą przewagę w Senacie, ale i tam ich oponenci mają możliwość zastosowania obstrukcji parlamentarnej i przewlekania debat w nieskończoność. Ale demokraci mają też  polityczne zaplecze w Białym Domu, który zawsze może zawetować ustawę. Tego rodzaju układ równowagi zdarzał się już w historii amerykańskiego parlamentaryzmu i w założeniu powinien zachęcać do zawierania kompromisów.

Tym razem jednak jest inaczej. Od dwóch kadencji obie partie okopały się na swoich pozycjach, ograniczając polityczny dialog do koniecznego minimum.  Różnice ideologiczne zaczęły odgrywać dominującą rolę – z jednej strony mamy konserwatystów i zwolenników tea party, z drugiej strony liberalnie nastawione lewe skrzydło demokratów. Zarówno Senat, jak i Izba Reprezentantów uchwalają więc projekty ustaw, wiedząc, że nie mają one żadnych szans na przejście przez drugą izbę.

Symbolem obecnych czasów może być kilkadziesiąt głosowań w Izbie Reprezentantów nad unieważnieniem wdrażanej właśnie reformy ubezpieczeń medycznych  (Obamacare), będącej solą w oku amerykańskiej prawicy.  Izba Reprezentantów odmawia podejmowania też debat nad projektami Senatu, np. nad wielkim projektem reformy imigracyjnej.

Mimo oskarżeń o bezproduktywność Kongres potrafił jednak osiągnąć w tym roku konsensus w kilku sprawach. Najczęściej na Kapitolu osiągano kompromis przy rozwiązywaniu sytuacji kryzysowych. W styczniu republikanom i demokratom udało się dogadać w sprawie wydatków budżetowych. W lutym – podnieść limit zadłużenia publicznego, gdy Ameryce zajrzało w oczy widmo niewypłacalności. Na Kapitolu uchwalono też długo oczekiwaną ustawę o pomocy dla rolnictwa czy pieniądzach na projekty wodne w kilku regionach kraju. Tuż przed wakacyjną przerwą obie izby uzgodniły wspólną wersji ustawy o przeznaczeniu 10,8 miliarda dolarów na fundusz budowy dróg oraz 16,3 miliarda dolarów dla weteranów, którzy odtąd będą mogli odwiedzać prywatnych lekarzy, a nie tylko przychodnie dla byłych pracowników wojska. W tym ostatnim przypadku legislacyjny sabotaż równałby się jednak politycznemu samobójstwu. Kilka tygodni temu Stanami Zjednoczonymi wstrząsnął skandal, gdy ujawniono, że amerykańscy weterani umierają, czekając w kolejkach na wizytę u lekarza lub na zabiegi.  Kongres nie miał też problemu z uchwaleniem dodatkowej pomocy wojskowej dla Izraela.

Impas będzie trwał

Lista spraw niezałatwionych jest jednak bardzo długa. Prezydent  Obama próbuje tu podejmować decyzje bez udziału Kongresu, narażając się na oskarżenia o nadużywanie władzy. Fatalne oceny Kongresu wcale nie muszą przełożyć się na polityczną zmianę warty w listopadzie.

Amerykanie zwykle przy maszynach wyborczych stawiają na już znane nazwiska. Tak było w 2012 roku, gdy na kolejną kadencję wybrano aż 90 proc. osób piastujących mandat w poprzedniej kadencji. Przy tym tylko 46 proc. badanych było w stanie poprawnie wskazać przynależność partyjną swojego kongresmena.

Sondaże wskazują, że w listopadowych wyborach republikanie utrzymają większość w Izbie Reprezentantów. Mają też spore szanse na przejęcie kontroli nad Senatem.

Polityczny impas będzie nadal trwać, bo Barack Obama nie ukrywa, iż będzie korzystał z prawa weta.

Korespondencja z Nowego Jorku

„Wysadźcie Kongres dynamitem". „Umieśćcie ich w zamkniętym pomieszczeniu – niech się pozabijają". Takie recepty na rozwiązanie paraliżu legislacyjnego w Kongresie USA podają sami Amerykanie pytani o sympatie dla polityków. Amerykański parlament obecnej kadencji nazywany jest „Kongresem nierobów".

Pozostało 96% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021