„To trudny temat" – przyznała zarówno Ewa Kopacz, jak i Angela Merkel po pierwszych rozmowach kanclerz i pani premier w czwartek w Berlinie. Na wspólnej konferencji prasowej Polka postawiła twarde warunki. Zapowiedziała, że nie zgodzi się, aby ceny energii w naszym kraju wzrosły z powodu wyśrubowanych norm ekologicznych. Oświadczyła też, że Polska i tak już podejmuje „ogromny wysiłek", wdrażając ograniczoną redukcję emisji dwutlenku węgla ustaloną w 2008 r. i raczej nie zgodzi się na pójście dalej.
Przyznała, że nie spodziewa się, aby udało się wypracować dwustronny kompromis w tej sprawie z Berlinem jeszcze przed szczytem w Brukseli (23-24 października). Jej zdaniem porozumienie, jeśli w ogóle do niego dojdzie, zapadnie już w bezpośrednich rozmowach przywódców Wspólnoty.
– Nasze społeczeństwo odnosi się do ekologii inaczej niż polskie: wywiera ogromną presję na rząd, aby doprowadzić do ograniczenia zanieczyszczeń – mówią „Rz" niemieckie źródła dyplomatyczne.
Republika Federalna jest też liderem, gdy idzie o odnawialne źródła energii: zarabia już na tym przeszło 100 mld euro rocznie, a chce więcej. Dlatego Niemcy nie tylko popierają pomysł Komisji Europejskiej ograniczenia do 2030 r. poziomu emisji dwutlenku węgla o 40 proc. w stosunku do 1990 r., ale chcą, aby takie zobowiązania podjął z osobna każdy kraj Wspólnoty, a nie jedynie Unia jako całość. Mimo wszystko po spotkaniu z Kopacz Merkel zasugerowała możliwość kompromisu. Mógłby on polegać na utrzymaniu na bardzo niskim poziomie (kanclerz mówi o 3–5 euro za tonę) cen uzyskania praw do emisji CO2.
Takich problemów nie ma z uzgodnieniem polityki wobec Ukrainy.