Mowa astronomicznej kwocie (według niektórych brazylijskich mediów sięgającej nawet 25 miliardów dolarów), która mogła zostać wypompowana z największej brazylijskiej firmy petrochemicznej w wyniku fałszowania danych, zawyżania cen kontraktów i innych oszustw. Na razie prokuratura bada co stało się z ok. 500 mln dolarów, które trafiły zapewne na konta koalicyjnych partii rządzących (głównie Partii Pracy) albo do ludzi z otoczenia prezydent Dilmy Rousseff.
Pierwszą ofiarą skandalu jest dyrektor naczelna firmy Maria das Graças Foster, która podała się do dymisji wraz z pięcioma najbliższymi współpracownikami po tym jak w przedstawionym dwa tygodnie temu raporcie kwartalnym firmy nie ma śladu odpisów związanych z ewentualnymi zarzutami korupcyjnymi. Foster oświadczyła, że nie wie nic o nielegalnych transferach, jednak ustępuje „dla dobra firmy".
Wszelkie zarzuty konsekwentnie odpiera też prezydent Rousseff, która w 2012 r. osobiście wyznaczyła Foster na szefową największej państwowej firmy w Brazylii, jednak komentatorzy piszą, że "fala błota dotarła już do drzwi jej gabinetu".
Innym problemem jest wytykana ustępującemu zarządowi nieudolność, niekompetencja ekonomiczna i motywowane politycznie kumoterstwo. Firma w ciągu ośmiu lat zwiększyła dochody zaledwie o 8 proc., podczas gdy firmy prywatne zdążyły je podwoić. W czasie spadku cen ropy grozi jej wręcz niewypłacalność.
Skandal wybuchł po zeznaniach aresztowanego w ubiegłym roku Paulo Roberto Costy, członka zarządu Petrobrasu, który zeznał że ok. 25 mln dolarów trzymano na tajnych zagranicznych kontach, by dokonywać z nich „politycznych" przelewów. Źródłem tych pieniędzy miał być 3-procentowy haracz jaki zewnętrzne firmy pracujące na rzecz Petrobrasu musiały płacić w zamian za otrzymanie zleceń. Rewelacje Costy okazały się wodą na młyn opozycji. Co gorsza oskarżeniami o nielegalne przelewy i korupcję w Brazylii zajął się także Departament Sprawiedliwości USA.