Większe oczka w sieciach rybackich, by nie łowiono małych ryb, czy też stosowanie tzw. selektywnych narzędzi połowowych, dzięki którym unika się łowienia gatunków, które nie są celem wyprawy w morze – to niektóre elementy, które jak najszybciej powinny być wymagane przez prawo. W przeciwnym razie za kilkanaście lat na naszym talerzu nie wyląduje choćby, tak popularny w Polsce dorsz.
Rabunkowa praktyka rybacka doprowadziła do tego, że odławiane są także małe ryby, które stanowią pożywienie np. dla dorszy. Ich ławice są przetrzebione nawet o 60 proc.. Ponadto olbrzymie odłowy dokonywane przez największe koncerny, które swoimi sieciami wyciągają wszystko co żyje w morzu zagrażają nie tylko rybom, ich środowisku czy innym organizmom wodnym, ale i rybakom, którzy prowadzą bardziej racjonalną politykę rybacką.
- Ostatnie dziesięciolecia to postęp technologiczny, rozbudowa ogromnych trawlerów i pustoszenie kolejnych łowisk. Trzy polskie statki dalekomorskie łowią w ciągu roku połowę tego, co cała reszta naszej floty bałtyckiej, czyli około 750 łodzi i kutrów – mówi Magdalena Figura, koordynatora kampanii „Morza i Oceany" w Greenpeace Polska. Dodaje, że cena rabunkowego rybołówstwa jest wysoka.
- Pięć z siedmiu stad bałtyckich jest przełowionych – zaznacza.
Dlatego oprócz ograniczeń prawnych dotyczących np. narzędzi połowowych konieczne są także inne kroki zmierzające do odbudowy zasobów ryb. Nowa Wspólna Polityka Rybacka zawiera ograniczenia dotyczące wyrzucania za burtę niechcianych i nie przynoszących zysku połowów. Ryby te później giną, ale przez rybaków nie są ewidencjonowane i nie zaniżają im kwot połowowych. Unijny dokument ma ograniczać działalności rybackiej w określonych strefach i okresach czy też redukowanie wpływu połowów na gatunki, które nie są celem połowów.