Zazwyczaj zaczynało się niewinnie – miłe złego początki. Jest trochę strachu, ale też i duma, że zamiast w obozie pracy, więzieniu czy na szubienicy człowiek skończył jako najbardziej zaufany sługa władcy. Sługa, ale też osoba potencjalnie niebezpieczna, pan życia i śmierci. Bo przecież wystarczy szczypta trucizny, by zakończyć żywot tyrana. Przy odrobinie przemyślności nawet nikt się nie zorientuje, że to kuchmistrz zawinił. Tylko po co truć swego pana, kiedy opływa się w luksusy i prowadzi się najbardziej ekskluzywną praktykę gastronomiczną w kraju? Ludzie nie mają co do garnka włożyć, podczas gdy w dworskiej kuchni trufle, cielęcina i ostrygi, a na deser ptasie mleko. Dopiero z czasem do kucharzy dociera, że trafili do złotej, ale jednak klatki. Wtedy jest już za późno – trzeba służyć do końca.