Stan wyjątkowy: Michałowo walczy ze złą sławą, hotelarze walczą o wsparcie

Straż Graniczna wypełnia rozkazy i wywozi nielegalnych imigrantów za granicę. Samorząd i lokalna społeczność starają się im pomagać. Na pomoc, ale tę rządową, czekają nadgraniczni przedsiębiorcy.

Publikacja: 07.10.2021 10:50

Tabliczka informująca o objęciu miejscowości stanem wyjątkowym

Tabliczka informująca o objęciu miejscowości stanem wyjątkowym

Foto: Fotorzepa, Paweł Rochowicz

Nad podlaskim Michałowem w środę, 6 października, świeci słońce, a temperatura sięga 17 stopni. Złota jesień. Ale od kilku dni w budynku tutejszej Ochotniczej Straży Pożarnej działa „ogrzewalnia”. Tak przynajmniej głosi napis na drzwiach. Coś jak przytulisko dla bezdomnych w środku srogiej zimy, a nie ciepłej jesieni. Tylko ilu bezdomnych może być w kilkutysięcznym miasteczku?

"Ogrzewalnia" w Michałowie

"Ogrzewalnia" w Michałowie

Fotorzepa, Paweł Rochowicz

- Przecież nie mogliśmy stworzyć ośrodka dla cudzoziemców, to nie nasze kompetencje. Ogrzewalnię zawsze możemy zorganizować – mówi zastępca burmistrza Konrad Sikora. I otwiera drzwi do sporego pomieszczenia w strażackiej remizie. W kącie złożone materace i koce, w drugim kącie lodówka i kuchenka mikrofalowa. Obok czajnik, kawa, herbata, nieco naczyń. Może tu spać nawet kilkanaście osób. Piętro wyżej – niewielki pokój z dwoma łóżkami.

- To dla tych, którzy potrzebują odosobnienia, na przykład matek z małymi dziećmi – informuje Sikora.

Pokój w "ogrzewalni" w Michałowie

Pokój w "ogrzewalni" w Michałowie

Fotorzepa, Paweł Rochowicz

Pokój w "ogrzewalni" w Michałowie

Pokój w "ogrzewalni" w Michałowie

Fotorzepa, Paweł Rochowicz

Na razie nie trafił tu jeszcze żaden imigrant zza niedalekiej białoruskiej granicy. Jednak wszystko jest gotowe na ich przyjęcie. Michałowski samorząd uruchomił zbiórkę pieniędzy i odzieży na wypadek, gdyby trzeba było wspomóc imigrantów, którzy przejdą granicę i znajdą się na terenie gminy. W ciągu pierwszych dwóch dni zebrano ponad 30 tys. zł i kilka worków ubrań. Odzież przynieśli głównie mieszkańcy Michałowa i okolic, ale wpłaty napływały z całej Polski.

- I tak będziemy musieli tych ludzi przekazać Straży Granicznej. Ale tu przynajmniej się najedzą, przebiorą i odpoczną – zapewnia wiceburmistrz.

Ogrzewalnia to nie wszystko. Michałowscy strażacy od kilku dni jeżdżą po gminie, zwłaszcza po nadgranicznych wsiach i lasach, wypatrując potrzebujących pomocy. Rozwieszają też plakaty, na których po polsku i po o angielsku widnieje zachęta do kontaktu z „ogrzewalnią” w sprawie pomocy. Wersja angielska zwiera słowo „refugee”, czyli uchodźca. Wersja polska jest dla miejscowych, którzy uchodźców gdzieś zauważą. A że OSP wszędzie cieszy się zaufaniem, może nawet większym niż Straż Graniczna, to jest szansa, ze ludzie powiadomią strażaków. Bo Straż graniczna ma rozkazy, by tych, którzy przekradli się z Białorusi wywozić z powrotem na granicę. A strażacy przynajmniej na chwilę ich przygarną.

Informacja o udzielaniu pomocy uchodźcom

Informacja o udzielaniu pomocy uchodźcom

Fotorzepa, Paweł Rochowicz

Plakat informujący o punkcie pomocy dla uchodźców

Plakat informujący o punkcie pomocy dla uchodźców

Fotorzepa, Paweł Rochowicz

- Robimy to, co do nas należy – krótko ujmuje sprawę Marek Nazarko, burmistrz Michałowa. I dodaje, że gdyby postępowanie władz centralnych i SG wciąż było takie samo, doprowadzi to do zamarzania tych nieszczęśników, którym ktoś wmówił, że trafią z Białorusi wprost do Niemiec. Michałowska „ogrzewalnia” być może komuś uratuje życie.

- Od początku kryzysu na granicy jest już sześć przypadków śmierci wśród osób, które przedostały się do Polski. Możliwe, ze ofiar jest więcej, bo przygraniczne lasy i bagna bywają trudno dostępne i nie wszędzie docieramy z naszymi interwencjami – opowiada Katarzyna Czarnota, z "Grupy Granica". "Grupa Granica" to porozumienie organizacji humanitarnych, których aktywiści jeżdżą wzdłuż białoruskiej granicy i starają się pomagać imigrantom. Często ta pomoc polega na wezwaniu pogotowia ratunkowego, bo wiele z tych osób jest w bardzo złym stanie.

- Wczoraj znaleźliśmy grupę ludzi z Konga. W innej grupie były wycieńczone dzieci, przewiezione do szpitala w Hajnówce – wylicza Czarnota. Dodaje, że najczęściej gdy już imigranci dojdą do siebie, trafiają w ręce Straży Granicznej, a ta wywozi ich na granicę. – Oni nie są traktowani jak pacjenci, raczej jak chorzy więźniowie pod eskortą – ocenia aktywistka.

Groźna strażnica

- Gdzie są dzieci z Michałowa? – pytali posłowie opozycji podczas sejmowej debaty nad przedłużeniem stanu wyjątkowego. I umieścili na mównicy słynne zdjęcia imigranckich dzieci, siedzących na zamkniętym placu przed budynkiem Straży Granicznej w Michałowie. Odpowiedź jest już znana: dzieci wraz z rodzicami zostały wywiezione z powrotem na granicę. Według rządowych wyjaśnień, ich rodzice nie chcieli zostać w Polsce.

Dziś plac przed michałowską jednostką Straży Granicznej jest pusty. Ale wieje tu grozą. Na ulicy przed budynkiem leżą zwoje drutu kolczastego. To nawet nie tyle drut, co osławiona concertina – cienka blacha uformowana w zęby. Sprawdzam palcem – rzeczywiście ostra. Oprócz tego zwoje zwykłego drutu i sterty rur. Najwyraźniej gotowe do przewiezienia na granicę i wybudowania ostrego płotu.

Concertina przed posterunkiem Straży Granicznej w Michałowie

Concertina przed posterunkiem Straży Granicznej w Michałowie

Paweł Rochowicz, Fotorzepa

- Ma pan pozwolenie na fotografowanie prywatnego mienia? – pyta mnie odziany w mundur wąsacz, nadchodzący od strażnicy. Rzucam okiem na naramienniki. Ani śladu gwiazdek. Polowa bluza rozpięta. Czy on jest na służbie? I czego właściwie ode mnie chce?

- To ten drut jest prywatny? Myślałem, że to wasze, państwowe – dziwię się.

- Zawsze to czyjeś. I wypadałoby zapytać – groźnie mówi wąsacz.

Przypomina mi się, że rozporządzenie o stanie wyjątkowym zabrania fotografowania „infrastruktury granicznej”. Ale owinięte naddartą tekturą druty to chyba jeszcze żadna infrastruktura. Leżą na ulicy, nawet nie na ogrodzonym terenie placówki Straży Granicznej. A do granicy stąd z 17 kilometrów w linii prostej.

- To nie jest strefa stanu wyjątkowego – uprzejmie przypominam.

- To nieważne, najpierw trzeba zapytać o zgodę – mówi mundurowy.

- No więc pana pytam. Mogę?

- A to tam trzeba zapytać, w środku – pokazuje na strażnicę. I sam się w jej kierunku oddala.

Przez chwilę zastanawiam się, czy nie wezwie uzbrojonych kolegów. Na dziedzińcu stoi kilku funkcjonariuszy z długą bronią. Ale jakoś się mną nie interesują. Robię więc jeszcze kilka zdjęć i spokojnie idę w swoją stronę. Żadnego pościgu nie widzę.

Cudzoziemcy w Michałowie

Kiedyś wielokulturowość była dla Michałowa codziennością. W 1936 roku, wśród 6 tys. mieszkańców było 2,7 tys. wyznawców prawosławia, 2,2 tys. było katolikami, a poza tym mieszkało tu ponad 700 Żydów i niemal 200 Niemców wyznania ewangelickiego. Istniały tu oczywiście cztery świątynie. Dzieci uczyły się w trzech szkołach: polskiej, niemieckiej i żydowskiej. Ta ostatnia nauczała tylko języka hebrajskiego i talmudu.

W czasie II wojny światowej Żydzi i Niemcy zniknęli z krajobrazu miasta. Kościoły ostały się dwa: katolicki i cerkiew. Jeśli ostatnio pojawiali się tu jacyś obcokrajowcy, to zazwyczaj Białorusini i Ukraińcy – do pracy.

Dopiero obrazy grupki Azjatów z dziećmi, zamkniętych na dziedzińcu Straży Granicznej sprawiły, że Michałowo zaczęto kojarzyć z innymi nacjami. O miasteczku głośno w świecie. W magistracie niemal codziennie pojawiają się ekipy telewizyjne: polskie, niemieckie i francuskie. Był nawet korespondent "The New York Times".

- Proszę, nie używajcie zwrotu „dzieci z Michałowa”. Przecież michałowianie nie są winni temu, co się stało – prosi wiceburmistrz Konrad Sikora. I dodaje, że to przypomina trochę osławione „polskie obozy koncentracyjne”. Niby były u nas, ale obcymi rękami stworzone.

Lęk przed strefą przyfrontową

Zła sława może przylgnąć nie tylko do Michałowa, ale do całego Podlasia i Lubelszczyzny. Lęk o to czuć wśród przedsiębiorców, którzy w środę pod wieczór spotkali się w Hajnówce. Na sali tutejszego Centrum Kultury Białoruskiej około 40 osób, głównie właścicieli hoteli, pensjonatów, biur podróży i gospodarstw agroturystycznych. Rozmawiają głównie o ustawie, która ma im gwarantować rekompensaty za brak wpływów od turystów. Przed kilkoma dniami weszła w życie, a wojewoda już przyjmuje wnioski o wsparcie dla poszkodowanych. Ale wszyscy wiedzą, że to tylko częściowo załatwi sprawę.

Spotkanie przedsiębiorców

Spotkanie przedsiębiorców

Fotorzepa, Paweł Rochowicz

- Dotychczas Podlasie było postrzegane jak kraina „U Pana Boga za piecem”. Teraz to strefa przyfrontowa – mówi poseł PO Robert Tyszkiewicz. Przedsiębiorcy potwierdzają, że wielu ich klientów zrezygnowało z przyjazdu nawet do miejsc poza strefą stanu wyjątkowego.

Niektórzy na rządowe rekompensaty nie mogą liczyć. Będą one obliczane na podstawie średnich obrotów za czerwiec, lipiec i sierpień. – A ja dopiero w sierpniu oddałam do użytku nowy domek dla gości. Czy mam szansę? – pyta pani Agnieszka, prowadząca agroturystykę w Białowieży.

Niestety, w takim przypadku nie ma szans na wsparcie ze specustawy. Podobnie jak w przypadku sklepów z pamiątkami, firm przewozowych wożących turystów nad granicę czy sklepów spożywczych, którym gwałtownie spadły obroty.

– Ci, których nie ujęto w specustawie, zawsze mogą próbować wytoczyć pozew przeciwko Skarbowi Państwa, ale zwykle to trwa sporo czasu – mówi Wojciech Srocki, radca prawny z Białegostoku.

- Walczyliśmy o te branże w Sejmie, ale bez powodzenia – przyznaje Tyszkiewicz. Szacuje on, że wsparcie dla nich kosztowałoby państwową kasę około 3 mln zł. – Tymczasem za kopalnię w Turowie codziennie płacimy 500 tysięcy euro kary – zżyma się poseł. I przyznaje, że według jego rozeznania stan wyjątkowy, kończący się w listopadzie, może na nowo zostać wprowadzony w grudniu. Choć oczywiście nikt z rządu oficjalnie tego nie zapowiedział.

– Przecież w Boże Narodzenie i w sylwestra mamy pełno gości – niepokoi się właścicielka pensjonatu z Białowieży. A inny przedsiębiorca dodaje: najlepiej, gdyby zamiast rekompensat pozwolono nam normalnie działać.

Na razie na normalność na granicy się nie zanosi. Straż Graniczna podaje, że 4 października udaremniła 590 prób nielegalnego przekroczenia granicy. Dzień później – 483. A jeszcze miesiąc temu te liczby nie przekraczały dwustu dziennie.

Według prognoz, pogoda na Podlasiu ma się w najbliższych dniach pogorszyć. Noce będą już chłodniejsze. Być może michałowska „ogrzewalnia” przyjmie pierwszych gości. Nadgraniczne pensjonaty wciąż będą świeciły pustkami.

Nad podlaskim Michałowem w środę, 6 października, świeci słońce, a temperatura sięga 17 stopni. Złota jesień. Ale od kilku dni w budynku tutejszej Ochotniczej Straży Pożarnej działa „ogrzewalnia”. Tak przynajmniej głosi napis na drzwiach. Coś jak przytulisko dla bezdomnych w środku srogiej zimy, a nie ciepłej jesieni. Tylko ilu bezdomnych może być w kilkutysięcznym miasteczku?

- Przecież nie mogliśmy stworzyć ośrodka dla cudzoziemców, to nie nasze kompetencje. Ogrzewalnię zawsze możemy zorganizować – mówi zastępca burmistrza Konrad Sikora. I otwiera drzwi do sporego pomieszczenia w strażackiej remizie. W kącie złożone materace i koce, w drugim kącie lodówka i kuchenka mikrofalowa. Obok czajnik, kawa, herbata, nieco naczyń. Może tu spać nawet kilkanaście osób. Piętro wyżej – niewielki pokój z dwoma łóżkami.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Społeczeństwo
Sondaż. Polacy nie chcą stawać po żadnej ze stron konfliktu w Strefie Gazy
Społeczeństwo
2 maja po raz 20 obchodzimy Dzień Flagi
Społeczeństwo
Jaka pogoda będzie w majówkę? IMGW: Najpierw słońce, później deszcz
Społeczeństwo
Sondaż: Polacy nadal chcą Unii Europejskiej. Większość przeciw wprowadzeniu euro
Społeczeństwo
Warszawa wraca do zakazu sprzedaży alkoholu. Czy urząd miasta go przeforsuje?
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił