Osobiście nie fascynuję się Dąbrowską‚ ostatnio po lekturze „Dzienników” Anny Kowalskiej jeszcze mniej, ale zdarza mi się zajrzeć do serialu i nie mam zamiaru się tego wstydzić.
Mam słabość do „Na Wspólnej” w TVN‚ a raz na ileś odcinków‚ kiedy akurat nie zapomnę‚ siadam przed „M jak miłość” i uważam ten czas za miło spędzony. Oczywiście wiem‚ że gra aktorów jest papierowa‚ że tasiemcowa akcja jest sztucznie pobudzana nieprawdopodobnymi zniknięciami/odnalezieniami się braci/sióstr/matek/córek itp. Śmieszy mnie‚ że serial dzieje się na kanapie‚ a konflikty rozwiązuje się zawsze lekko‚ łatwo i przyjemnie. Że postacie zarysowane są jednowymiarowo‚ że... zarzuty można mnożyć i nieraz się śmieję z rozdrabnianych na dziesiąte części scen‚ które należałoby rozegrać w jednej chwili.
Ale dajmy spokój zarzutom. Uważam, że polskie seriale (latynoskich telenowel nie znam)‚ przynajmniej te‚ z którymi zdarzyło mi się zetknąć: „Klan”‚ „M jak miłość”‚ „Na Wspólnej”, są jednymi z nielicznych dzisiaj przekazów medialnych‚ które niosą pozytywne wartości. W hierarchii programów rozrywkowych serwowanych przez telewizje naprawdę sytuują się wysoko. Nie ma w nich przemocy‚ chamstwa (to zresztą krytycy uznają za słabość)‚ promują wartości rodzinne‚ są pochwałą zwykłej‚ banalnej codzienności.
Pokazują‚ że trudne sytuacje konfliktowe rozwiązać można rozmową (może aż za bardzo; „muszę z tobą porozmawiać” to jedna z głównych serialowych odzywek). Krew nie ścieka kubłami z ekranu i nie lecą kurwy co drugie słowo.
Nie dziwię się‚ że ludzie lubią siąść przed telewizorem na te pół godziny. Chcą się uspokoić po dniu pracy‚ odpocząć‚ oderwać.