Przed spotkaniem było sporo obaw o wynik. Iran to dla Polaków niewdzięczny przeciwnik, z którym potyczki są zawsze emocjonujące i trwają długo. Ledwie kilkanaście dni temu reprezentanci Polski przegrali z mistrzami Azji podczas turnieju w Gdańsku po tie breaku, wcześniej tak samo skończył się pojedynek w igrzyskach olimpijskich.
Forma Irańczyków w ostatnich tygodniach rosła, do Bolonii na pewno przyjechali zmobilizowani, bo dla nich sam udział w decydującej fazie rozgrywek był wydarzeniem. Wiele mogli zyskać, do stracenia nie mieli nic. Polacy byli w odwrotnej sytuacji. Każdy kibic nad Wisłą liczył na to, że podpieczni Nikoli Grbicia awansują przynajmniej do półfinału. Nowa, przebudowana reprezentacja Polski jeszcze przed takim wyzwaniem nie stała i nie było wiadomo, jak Polacy poradzą sobie z presją. Okazało się, że poradzili sobie świetnie, chociaż warto dodać, że w trakcie spotkania sami podnieśli sobie poprzeczkę.
Pierwszy mecz przebiegał jeszcze w miarę spokojnie i Polacy, mimo tego że zagrywka nie była ich atutem, wygrali dość pewnie 25:21. Emocje zaczęły narastać od drugiego seta. Irańczycy nie spuścili głów, szli z Polakami punkt za punkt, a nasi zawodnicy niestety, wyciągnęli do nich rękę. W końcówce zepsuli trzy zagrywki i ostatecznie przegrali 24:26.
Skoro Polacy dali się im rozkręcić, to mistrzowie Azji skwapliwie z tego skorzystali. Zaczęli trafiać zagrywką, bronić i wyprowadzać kontrataki. Biało-czerwonym na początku tej partii jakby brakowało sił, nie kończyli pierwszych ataków i wyraźnie się męczyli. Wtedy nadszedł czas weteranów. Nikola Grbić wpuścił Karola Kłosa, a doświadczony środkowy kilkoma akcjami poderwał kolegów. Dołączył do niego Kurek i wydawało się, że wszystko zmierza ku dobremu.
Za chwilę znów trzeba było przecierać oczy ze zdumienia, bo po zmianie stron Polacy przestali istnieć. Piłka po atomowych serwisach wracała na stronę Irańczyków, a ci zdobywali kolejne punkty, często omijając blok biało-czerwonych efektownymi kiwkami. Dość powiedzieć, że w pewnym momencie było 12:4 dla Iranu. Selekcjoner Polaków dał odpocząć podstawowym graczom i chyba nie chodziło o zebranie sił, co oczyszczenie głów przed decydującą partią. To podziałało, bo w tie breaku znów z przyjemnością patrzyło się na grę biało-czerwonych. Błyszczał Kamil Semeniuk, który trzy razy z rzędu zablokował rywali, dołożył atomową zagrywkę i wyprowadził Polaków na bezpieczne prowadzenie, którego już nie oddali.