Tam, gdzie nie wystarcza publicznych pieniędzy na inwestycje, urzędnicy mogą skorzystać z partnerstwa publiczno-prywatnego (PPP), które pozwala na realizację projektów z pełnym bądź częściowym finansowaniem ich przez firmy. Przykładowo: gmina nie ma środków na budowę basenu, choć jest on potrzebny mieszkańcom. Może więc wejść w kooperację z przedsiębiorcą, który wybuduje ten obiekt i zajmie się jego zarządzaniem. W zamian np. przez 20 lat będzie mógł czerpać zysk z biletów wstępu. Po określonym w umowie okresie basen przejdzie na własność gminy.
Ustawa o PPP obowiązuje już od ponad roku, ale dopiero teraz administracja zaczyna się zastanawiać nad jej wykorzystaniem. Od lipca 2006 r., kiedy to weszły w życie niezbędne rozporządzenia wykonawcze, wiadomo, jakie analizy muszą poprzedzić PPP. Są to analizy: ekonomiczno-finansowa, prawna oraz określająca rodzaj ryzyk.
Właśnie one odstraszają od PPP część urzędników. Niektórzy uważają nawet, że ich rzetelne opracowanie jest niemożliwe. Na wstępnym etapie przygotowania projektu nie można bowiem ustalić wielu danych. Znaczna część informacji znana będzie dopiero, kiedy ewentualni partnerzy prywatni złożą oferty. W nich bowiem mogą zaproponować np. szczególnie innowacyjne rozwiązania, które będą miały wpływ chociażby na koszt inwestycji.
Prof. Michał Kulesza z Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert tematyki samorządowej, który pracował nad ustawą o PPP, rozwiewa te obawy. - To nieporozumienie. Analiz, o których mówi ustawa, nie należy mylić ze studium wykonalności. Są one przeprowadzane po to, aby urzędnicy się zorientowali, czy zastosowanie metody PPP jest korzystniejsze od tradycyjnego sposobu finansowania. Wyniki tych analiz nie muszą być ostateczne i końcowy koszt inwestycji może różnić się od przewidywanego na początkowym etapie -tłumaczy.
Jego zdaniem nawet już po przetargu, który wyłoni partnera prywatnego, urzędnicy mogą się wycofać z inwestycji, jeśli uznają, że koszty są wyższe, niż oszacowano to w analizach, i formuła PPP jest niekorzystna dla sektora publicznego.