W maju 2018 r. pojawiły się pierwsze dobre wieści dotyczące sądownictwa. Pierwsze od bardzo dawna, gdyż od czasu rozpoczęcia antysądowej ofensywy w styczniu 2017 r. dobra była tylko wieść o lipcowych wetach prezydenta do dwóch ustaw sądowych. Ale wówczas radość trwała krótko, ponieważ już po dwóch miesiącach pojawiły się projekty prezydenckie, tylko w pewnym stopniu lepsze od tych zawetowanych. Tym razem jest szansa na bardziej trwałe efekty.
Cóż takiego się dzieje? Przede wszystkim pojawiły się dwa nowe, korzystne projekty zmian w ustawach sądowych. Dla ułatwienia orientacji w tym gąszczu szybko uchwalanych przepisów można je nazwać nowelą kwietniową (ustawa z 12 kwietnia 2018 r.) i nowelą majową (ustawa z 10 maja 2018 r.). Nowela kwietniowa właśnie wchodzi w życie. Nowela majowa wejdzie w życie 14 dni od dnia jej ogłoszenia.
Skutki targów
Skąd ten nagły pośpiech w nowelizowaniu ustaw, które zostały uchwalone w grudniu 2017 r. i dopiero co zdążyły wejść w życie?
Rzecz jasna podstawowym motywem jest mityczna „zagranica", czyli spór o praworządność z organami europejskimi, który zabrnął niebezpiecznie daleko. Zagrożeniem jest możliwość zastosowania art. 7 traktatu o Unii Europejskiej. Istnieje także możliwość podważenia międzynarodowej wiarygodności polskich sądów, na skutek pytania irlandzkiego Sądu Najwyższego skierowanego do Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. Decyzję Trybunału mamy poznać już w czerwcu i nie dziwią nerwowe reakcje przedstawicieli obozu władzy, bo skutki zakwestionowania niezawisłości polskich sądów mogłyby być fatalne.
Korzystnym skutkiem swoistych targów z Komisją Europejską są właśnie dwie nowele ustaw sądowych. Trudno je uznać za całkowity sukces, bo większość niekorzystnych przepisów pozostaje w mocy. Rzecz jasna, można się spierać, czy szklanka jest w jednej czwartej pełna czy w trzech czwartych pusta. To już zależy od podejścia. Malkontenci zawsze będą wskazywać, jak wiele nie zmieniono. Optymiści – cieszyć się z bezprecedensowego odwrotu dwuwładzy ustawodawczo-wykonawczej. Dotąd to się bowiem nie zdarzało i obowiązywała dyrektywa „ani kroku w tył".