Kilkanaście tysięcy prokuratorów i pracowników prokuratur znalazło się dosłownie i w przenośni na rozdrożu. To właśnie na placu na Rozdrożu pod oknami Ministerstwa Sprawiedliwości wyrosło czerwone miasteczko, którego przesłanie jest zdecydowane i jednoznaczne. Polska prokuratura, ale także sądownictwo znalazły się w sytuacji stanu wyjątkowego. Jest to rezultat całkowicie niezrozumiałych działań ze strony władzy wykonawczej wymierzonych w kadry szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości. Mówiąc kadry, mam tu ma myśli zarówno pracowników sądów i prokuratury, jak samych sędziów oraz prokuratorów.
O dwa abramsy od porozumienia
Pracownicy polskich prokuratur to grupa stosunkowo niewielka, licząca około 8 tysięcy osób. Składają się na nią urzędnicy, asystenci, pracownicy obsługi, informatycy, analitycy i specjaliści. Nie jest tajemnicą, że bez tego pionu, który na co dzień wspiera 6 tysięcy prokuratorów, praca tych ostatnich nie byłaby możliwa. Walka o godne płace dla pracowników prokuratury i sądów trwa nieustannie od 12 lat. Przez ponad dekadę udało się zwiększyć ich wynagrodzenia o całe 1100 zł. I rzeczywiście daje to aż 43-proc. wzrost. Skoro zatem 1100 zł to 43 proc. płacy zasadniczej, to mamy teraz świadomość, o jak dramatycznie niskim poziomie mówimy. Podwyżki to rezultat wieloletnich protestów, które odbywały się zarówno pod rządami obecnej, jak i poprzedniej koalicji. Wspomniane podwyżki, które wywalczyliśmy w 2019 r., a przedstawiane są jako wielki sukces, były zaledwie rekompensatą za lata zamrożenia funduszu płac i pozwoliły na zrównanie siły nabywczej wynagrodzeń z poziomem z 2009 r. Rządzący tak zachłysnęli się tym sukcesem, że uznali najwyraźniej, że sprawa płac pracowników sądów i prokuratury jest po wsze czasy załatwiona. Można więc znowu zamrażać, bo przecież jest dobrze. O ile w 2020 r. zamrożenie płac z uwagi na epidemię Covid-19 zostało przyjęte ze zrozumieniem, o tyle w 2021 r. na powtórkę scenariusza nie ma już żadnego uzasadnienia, zwłaszcza że ze wszystkich stron płyną sygnały o polskim „cudzie gospodarczym". Mimo tego cudu w pierwszej wersji budżetu pracownikom całej sfery budżetowej zaproponowano zerową waloryzację. Po licznych protestach skorygowano propozycję do poziomu 4,4 proc., co tak naprawdę z matematycznego punktu widzenia jest nadal zamrożeniem, bo równolegle rozpędzająca się inflacja znacznie przekracza 6 proc. Dlatego domagamy się 12-proc. waloryzacji. Nie byłaby to podwyżka, ale jedynie waloryzacja pozwalająca na utrzymanie obecnej siły nabywczej wynagrodzeń. Gdy przeliczymy to na pieniądze, okazuje się, że spór ze stroną rządzącą w przypadku pracowników prokuratury toczy się zaledwie o 49 milionów złotych. Jesteśmy zatem o pół czołgu Abrams od realizacji naszego wiodącego postulatu, bo 90 milionów złotych kosztuje jedna taka amerykańska maszyna. Rząd zamówił ich, bagatela, 250. Jeśli uwzględnimy pracowników polskich sądów, to suma naszego wspólnego postulatu wynosi tyle co trzy czołgi, bo brakująca różnica w tym wypadku to około 260 milionów.
Czytaj więcej
Od 1 stycznia 2022 r. zarobią, w zależności od stanowiska, nawet o tysiąc złotych miesięcznie mniej.
Pora na rozwiązania
Dużo większe środki byłyby potrzebne na rozwiązania systemowe, o których mowa w postulatach czerwonego miasteczka. Te rozwiązania to przede wszystkim powiązanie wynagrodzeń pracowników prokuratury i sądów ze średnią płacą w gospodarce i plan modernizacji prokuratury przewidujący środki na zrównanie dysproporcji płacowych między poszczególnymi prokuraturami oraz między pracownikami zatrudnionymi w tych samych prokuraturach na równorzędnych stanowiskach. To pierwsze z rozwiązań wyeliminowałoby ryzyko corocznego zamrażania funduszu wynagrodzeń, które każdej jesieni forsuje Ministerstwo Finansów, niezależnie od tego, w czyich rękach są jego stery. Rozwiązanie takie zakończyłoby wieloletnią historię marszów pracowników prokuratury i sądów, które co kilkanaście miesięcy przechodzą przez Warszawę z postulatami waloryzacji wynagrodzeń o kilka lub kilkanaście procent. Jeśli płaca w gospodarce rosłaby, to towarzyszyłby temu procesowi równomierny wzrost płac w wymiarze sprawiedliwości. Nie spoczniemy, dopóki taki mechanizm nie zostanie wprowadzony.
Zaginiony dezyderat
10 września przekazaliśmy przedstawicielom władzy wykonawczej i ustawodawczej postulaty. Otrzymali je marszałkowie Sejmu i Senatu, minister sprawiedliwości prokurator generalny i przede wszystkim prezes Rady Ministrów. Od tego czasu minęło wiele tygodni. Żaden z tych podmiotów nie zdobył się na jakąkolwiek odpowiedź. Najbardziej kuriozalna sytuacja miała miejsce w Sejmie na posiedzeniu Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Było to w zasadzie jedyne gremium państwowe, na którym poruszono sprawę „czerwonego marszu" i jego postulatów. Przed rozpoczęciem obrad Komisji przekazaliśmy przewodniczącemu i innym członkom Prezydium projekt dezyderatu odnoszącego się do postulatów „czerwonego marszu". Jeden z posłów złożył nawet wniosek formalny o jego przegłosowanie. Miało się to odbyć na następnym terminie. Ze zdziwieniem odnotowaliśmy, że na ten termin odmówiono wejścia przedstawicielom związków zawodowych. Gdy w piątej godzinie obrad na tematy związane z informatyzacją sądów przypomniano sobie o dezyderacie i złożonym wniosku formalnym, przewodniczący stwierdził, że dezyderatu nie posiada, że takowy nie wpłynął. Ten zaginiony dezyderat wręczyliśmy osobiście, ale i przesłaliśmy na adres komisji.