W sali z rosyjską awangardą usłyszałam głośne rozmowy w języku Rodczenki. Przysłuchałam się, w jaki sposób troje młodych ludzi komentowało prace El Lissitzky’ego. – To Żyd, Niemiec, nie nasz – usłyszałam. Szokujące. Paradoksalnie, do Chagalla nie mieli zastrzeżeń. Bo to „takie ładne, poetyckie”.
Artyści zawsze byli nomadami przyznającymi się do wielu ojczyzn lub ojczyzny pozbawionymi. W kolekcji Batliner jest wiele tego przykładów.
Choćby Alexei von Jawlensky, jeden z moich ulubionych artystów. Przejmujący, zarazem wyzywająco piękny, dekadencki. Rosyjski arystokrata związany z francuskim fowizmem i niemieckim ekspresjonizmem. „Młoda dziewczyna w kapeluszu z kwiatami” (1910) to doskonały przykład stylu Jawlensky’ego, który „widział Matisse’a oczyma Rosjanina”. Klasyczna równowaga linii i najostrzejszy z możliwych kontrast barw – czerwieni i zieleni. Ale tak wyważony, że również tworzy harmonię. Do tego zadziwiające uduchowienie twarzy o wschodnich i szlachetnych rysach.
Przy tej damie „Kobieta o błękitnych oczach” Keesa van Dongena wydaje się zwykłą kokotą. Praca pochodzi z 1908 roku, choć trudno w to uwierzyć. Modelka to prawie prototyp Barbie, mimo demonicznie czarnych warg. Dongen był kolejnym artystą, który zmienił ojczyznę: Holender, od 20. roku życia zamieszkały nad Sekwaną. Najpierw impresjonista, potem fowista, następnie członek Die Brücke, w okresie międzywojennym modny malarz salonowy. Pod koniec długiego życia (zmarł w 1968 roku, w wieku 91 lat) – zapomniany. Przykład talentu zabitego powodzeniem.
Drugie obok Moneta nazwisko pojawiające się w tytule pokazu to Picasso. Tego artysty nigdy dość, zwłaszcza gdy można obserwować ewolucję jego stylu. A raczej wyzwolenie od konwencji. „Kobieta w zielonym kapeluszu” z 1947 roku ma jedno oko na nakryciu głowy, drugie na twarzy. Przez długie lata takie rozwiązanie bulwersowało, a przecież to żadne szaleństwo, naprawdę duże rondo zakrywa oczy elegantek! Namalowany 20 lat później „Akt z ptakiem i flecistą” już mało kogo drażnił, choć powinien. Scena jest obyczajowym wyzwaniem tak zręcznie przedstawionym, że prawie nie zauważa się pokazanej na pierwszym planie intymnej części nagiej pani.Przeciwieństwem tej pogańskiej sceny jest „Świątynia” Marka Rothki. Od dawna uchodzi on za boga uduchowionej abstrakcji. Dziś jeden z najdroższych współczesnych twórców. Amerykanin rosyjsko-żydowskiego pochodzenia, w przededniu sukcesu (w 1970 r.) popełnił samobójstwo. Jego „Szafran”, młodszy od wspomnianego dzieła Picassa o dziesięć lat, to obraz, koło którego nie sposób przejść obojętnie. Płótno promieniuje. Niby nic szczególnego: trzy równoległe pola żółci oddzielone subtelnymi cieniowaniami. A jednak kryje się w tym jakaś świętość.
Na koniec konkluzja: nastała epoka upubliczniania tego, co dotychczas trzymano pod kluczem. To jeden z najważniejszych trendów we współczesnym zachodnim wystawiennictwie. Od kilku lat mnożą się wielkie pokazy prywatnych skarbów organizowane pod auspicjami najbardziej prestiżowych państwowych instytucji, a nazwiska właścicieli pojawiają się w tytułach wystaw.