Przestał rysować w latach 90. Choroba sprawiła, że coraz rzadziej sięgał po piórko. Kilka projektów nie wyszło. Bez żalu rozstał się z pracą, twierdząc, że opuścił go nałóg rysowania na każdej pustej kartce.
Urodził się w 1934 roku w Wilnie. W roku 1945 wraz w matką przedostał się do Polski. Zamieszkali w Sopocie, który stał się dla niego miastem na całe życie. Od najwcześniejszego dzieciństwa ciągnęło go do komiksu. W książeczce „Janusz Christa – wyznania spisane” wspominał: „Przed wojną matka wzięła mnie do muzeum wileńskiego. I patrzę: wisi na ścianie obraz. Na nim pędzą konie. Więc ja patrzę obok, powinien być drugi obraz, dokąd te konie dobiegły. Nie ma – no bez sensu. A ja bym chciał, żeby było coś dalej”.
Pewnie dlatego zajął się rysowaniem historii. Uwielbiał także muzykę. Grał na perkusji, był miłośnikiem jazzu i specjalistą od swingu. Gdy rozpadł się jego zespół, Józef Balcerak, redaktor naczelny miesięcznika „Jazz”, ściągnął go w 1956 roku do redakcji. Pracował jako sekretarz. Opublikował tam także swój pierwszy komiks o trębaczu Louisie Armstrongu. W 1958 roku trafił do „Wieczoru Wybrzeża”. W tej popołudniówce rysował paski komiksowe z przygodami Kajtka-Majtka, potem Kajka i Koka, protoplastów najsłynniejszych bohaterów Christy: Kajko i Kokosza. Porzucił redakcję w 1975 roku i zaczął publikować w młodzieżowym piśmie „Świat Młodych”. Humorystyczny cykl o wojach słowiańskiego księcia Mirmiła ukazywał się tam od 1975 roku. Wszystkie historie Kajko i Kokosza doczekały się osobnych albumów i rzeszy fanów, którzy znają najzabawniejsze dialogi z tych komiksów. To na nich kilka pokoleń dzieciaków uczyło się czytać i poznawało komiksy. Rysował przecież w czasach, gdy komiks nie był traktowany poważnie, a nawet uznany za produkt imperializmu.
Nie lubił konwentów komiksowych. Stronił od spotkań z fanami. Do redakcji, w których pracował, nie przyjeżdżał. Przesyłał plansze pocztą. Niektórzy rysownicy, którzy zatrudnieni byli razem z nim, nigdy go nie widzieli przy biurku w redakcji. To dziwne, bo uchodził za duszę towarzystwa.
– Był człowiekiem bardzo pewnym siebie, jowialnym. Do tego wspaniałym gawędziarzem. Miał wielką wyobraźnię, dlatego wciąż opowiadał różne wersje tych samych anegdot. A ludzie wierzyli, nawet gdy brzmiało to jak bajka. Ciągnęli do niego – mówił „Rz” Krzysztof Janicz, biograf i przyjaciel rysownika, współautor książki „Janusz Christa – wyznania spisane”. – Od połowy lat 90. praktycznie nie ruszał się z domu. Gdy się do niego przyjeżdżało, można było posłuchać country, starego jazzu i anegdot z jego kolorowego życia. Osobowość miał naprawdę barwną – dopowiada Janicz.