Ja też oglądam niektóre obiekty ze wzruszeniem – kiedyś miałam, potem oddałam innym. Dla mojego pokolenia chodziło o wyłapywanie co celniejszych plakatów na gorąco.
Młodzi – jak wspomniana kolekcjonerka – podchodzą do nich jak do historii sztuki. My postrzegaliśmy plakaty jako okruchy codzienności – fajne, dowcipne, fascynujące wizualnie, lecz przecież niewiele warte w finansowym sensie. Każdego było na nie stać.
W Galerii Grafiki i Plakatu można je było wtedy kupić za 20, góra 100 zł. Teraz ten, kto nie pozbywał się lekkomyślnie zestawu (jak niżej podpisana), ma fortunę. Zwłaszcza gdy zachował okazy niskonakładowe czy z różnych, najczęściej politycznych, względów skazane na szybką likwidację.
Mniejsza jednak o cenę – miniprzegląd w Galerii GP przywołuje kultowe ekranowe dzieła. Kilkadziesiąt plakatów – to powód do podwójnej dumy. Z racji znakomitych, ponadczasowych filmów naszych reżyserów. Z powodu znakomitych, ponadczasowych reklam im towarzyszących. Dziś tym wyraźniej widać, jak wiele zawierały aluzji do socsystemu.
Patrzę na „Misia" Barei – toż to na kilometr czytelna kontrpropaganda! Andrzej Pągowski zakleił mordę „misia na polską miarę" plastrami. Żeby jak wszyscy nie mógł pyskować. Tło? Rok 1980, apogeum solidarnościowo-strajkowego wrzenia.