Powiedział mi kiedyś, że nie został reżyserem po to, żeby kręcić komedie romantyczne i filmy science fiction: – Stale ładuję się w trudne sytuacje. Jak u Chandlera: „Kłopoty to moja specjalność". Mój film „Przesłuchanie" leżał zakazany przez siedem lat. Po kanadyjskim „Clearcut" liberalna krytyka zaatakowała mnie, że pokazuję Indianina jako człowieka okrutnego i brutalnego. Po „Graczach" dostało mi się ze wszystkich stron, przeciwko „Generałowi Nilowi" protestowała córka Emila Fieldorfa. „Układ zamknięty" kilka sił w Polsce starało się wykorzystać w celach politycznych. No, ale co mam zrobić?
Tradycje w genach
W swoich filmach portretował ludzi wkręconych w tryby historii, obserwował przemiany społeczno-obyczajowe i zwyrodnienia demokracji, mówił o etyce dziennikarskiej. Śledził mechanizmy prowadzące do nadużycia władzy, ale też szukał momentów, w których budzą się wyrzuty sumienia, a godność i wierność wyznawanym wartościom stają się tak ważne, że można za nie zapłacić najwyższą cenę.
– Nie jestem politykiem, ale nie pozostaję obojętny na rzeczywistość, w której żyję – tłumaczył mi. – Zresztą odziedziczyłem pewnie tę postawę w genach.
Urodził się w Warszawie w 1943 r. Jego przodkowie ze strony matki walczyli w powstaniach – listopadowym i styczniowym. Dziadek ze strony ojca Karol Bugajski był działaczem lewicy. Ojciec Edward Bugajski też od szesnastego roku życia należał do PPS, w czasie wojny brał udział w powstaniu warszawskim.
Po maturze studiował filozofię. Do czasu, gdy obejrzał „Osiem i pół" Felliniego. Po projekcji tego filmu wiedział, że musi zostać reżyserem. Dwa razy nie dostał się do szkoły filmowej w Łodzi. Udało mu się tego dokonać za trzecim razem, w 1969 r.