O czym nie można milczeć
W 1982 roku ukazał się po raz pierwszy tekst Saula Friedländera „Refleksy nazizmu. Esej o kiczu i śmierci". Po trzydziestu latach pojawiło się polskie tłumaczenie, wydane nakładem Wydawnictw Uniwersytetu Warszawskiego, mamy więc powód, żeby zastanowić się nad słusznością zastosowania przez autora pojęcia kiczu jako narzędzia do analizy zjawiska faszyzmu, a konkretniej – nazizmu. Co łączy „sztukę szczęścia" i zbrodniczy niemiecki totalitaryzm? Czy w ogóle istnieje jakikolwiek wspólny mianownik dla dwóch zjawisk, które na pierwszy rzut oka wydają się skrajnie różne, niemożliwe do połączenia?
Czytaj artykuł Moniki Małkowskiej
Sam nazizm jest zdaniem autora eseju zjawiskiem z istoty kiczowatym: o jego popularności „przesądzała nie tyle wyrazista ideologia, ile potęga obrazów i fantazmatów", a te wyrażają się nie w dyskursie, lecz właśnie dzięki zdolności nawiązywania bezpośredniego kontaktu z emocjami, w ramach tego, co mieści się w obrębie doświadczenia estetycznego. W tym sensie nazizm (mniej lub bardziej świadomie, z premedytacją albo bez) posługiwał się kiczem, wykorzystując jego moc uwodzenia. Definiując kicz, Friedländer odwołuje się do Abrahama Molesa, piszącego między innymi, że kicz to „szczypta dobrego gustu wobec zupełnego braku gustu, sztuka zanurzona w brzydocie, mała gałązka jemioły zawieszona pod lampą w poczekalni kolejowej (...)". Kicz to „sztuka dostosowana do życia" – nie szukająca nowości, poprzestająca na zapewnieniu odbiorcy poczucia bezpieczeństwa i umacniająca w nim przekonanie, iż świat jest miejscem przyjaznym, spokojnym, gemütlich. Nie będą się z nim wiązały przełamywanie tabu, naruszanie granic, kwestionowanie powszechnie panujących opinii o tym, co jest ładne.
Katarzyna Kasia