Kryzys ekonomiczny trwa i wygląda na to, że szybko się nie skończy. Kolekcjonerzy po oszczędzaniu i ostrożnych decyzjach powrócili jednak do gry, choć nie szastają pieniędzmi jak w latach poprzednich.
Ekonomiści z nowojorskiego uniwersytetu dokonali analizy danych na temat dzieł sztuki, które były sprzedawane na aukcjach w takich domach aukcyjnych jak Christie's i Sotheby's. Na tej podstawie stworzyli Mei Moses Fine Art Index. Gdyby kierować się tymi danymi, to wnioski są takie, że przez 130 lat obrazy na szczycie indeksu przyniosły znaczne dochody, a przez ostatnich 50 lat były tak samo opłacalne jak akcje.
Co prawda w 2008 r. indeks Mei Moses Fine Art stracił na wartości 4,4 proc. i mówiło się o pęknięciu bańki spekulacyjnej, ale to przede wszystkim efekt szoku. Był to bowiem pierwszy od pięciu lat spadek indeksu sztuki, który dotąd rósł po ok. 20 proc. rocznie. Nie należy jednak zapominać, że tak szumnie komentowane załamanie wygląda śmiesznie na tle ponad 40-procentowego spadku indeksu Standard & Poor's, który obejmuje 500 największych firm notowanych na nowojorskich giełdach New York Stock Exchange i NASDAQ. Dlatego w przypadku sztuki nie można było mówić o kryzysie, lecz o spowolnieniu.
Sytuacja na tym rynku nie tylko wraca do normy, ale wręcz zdrowieje. Zaś zniechęcenie inwestorów do giełd i funduszy inwestycyjnych może przełożyć się na dalszy wzrost zainteresowania inwestycjami alternatywnymi. – Rynek sztuki nadal pozostanie atrakcyjną formą lokowania kapitału – mówi Anna Niemczycka, ekspert rynku sztuki portalu Inwestycje.pl.