Jeśli inwestować, to w sztukę

Dzisiaj niezły obraz może kosztować mniej niż lodówka. Dobry to więc czas dla kolekcjonerów, gorszy dla artystów.

Aktualizacja: 31.03.2012 02:49 Publikacja: 31.03.2012 01:01

Naziści, Piotr Uklański, warszawska Zachęta, 2000 r.

Naziści, Piotr Uklański, warszawska Zachęta, 2000 r.

Foto: PAP/EPA

Tekst z magazynu Sukces

Kryzys ekonomiczny trwa i wygląda na to, że szybko się nie skończy. Kolekcjonerzy po oszczędzaniu i ostrożnych decyzjach powrócili jednak do gry, choć nie szastają pieniędzmi jak w latach poprzednich.

Ekonomiści z nowojorskiego uniwersytetu dokonali analizy danych na temat dzieł sztuki, które były sprzedawane na aukcjach w takich domach aukcyjnych jak Christie's i Sotheby's. Na tej podstawie stworzyli Mei Moses Fine Art Index. Gdyby kierować się tymi danymi, to wnioski są takie, że przez 130 lat obrazy na szczycie indeksu przyniosły znaczne dochody, a przez ostatnich 50 lat były tak samo opłacalne jak akcje.

Co prawda w 2008 r. indeks Mei Moses Fine Art stracił na wartości 4,4 proc. i mówiło się o pęknięciu bańki spekulacyjnej, ale to przede wszystkim efekt szoku. Był to bowiem pierwszy od pięciu lat spadek indeksu sztuki, który dotąd rósł po ok. 20 proc. rocznie. Nie należy jednak zapominać, że tak szumnie komentowane załamanie wygląda śmiesznie na tle ponad 40-procentowego spadku indeksu Standard & Poor's, który obejmuje 500 największych firm notowanych na nowojorskich giełdach New York Stock Exchange i NASDAQ. Dlatego w przypadku sztuki nie można było mówić o kryzysie, lecz o spowolnieniu.

Sytuacja na tym rynku nie tylko wraca do normy, ale wręcz zdrowieje. Zaś zniechęcenie inwestorów do giełd i funduszy inwestycyjnych może przełożyć się na dalszy wzrost zainteresowania inwestycjami alternatywnymi. – Rynek sztuki nadal pozostanie atrakcyjną formą lokowania kapitału – mówi Anna Niemczycka, ekspert rynku sztuki portalu Inwestycje.pl.

Polakom słowo „inwestycja" przestaje się kojarzyć jednoznacznie z bankiem i giełdą. Być może niebawem nasze miasta będą przypominać te europejskie, gdzie galerii sztuki jest tyle samo co banków. Szczególnie, że inwestycja w sztukę to nie tylko czysty biznes. Jak mawiał francuski pisarz doby romantyzmu Teofil Gautier: „Prawdziwie piękne jest jedynie to, co nie służy do niczego. Cokolwiek jest użyteczne, jest brzydkie".

Uwaga! aukcja

W Polsce nadal nie ma kultury inwestowania w sztukę, pojawia się także coraz większe grono hochsztaplerów gwarantujących w światłach jupiterów rzekome krociowe zyski. Co więcej, klienci bacznie przyglądają się spektakularnym rekordom aukcyjnym lub zwyczajnie w nie nie wierzą. Wiedzą natomiast dobrze, że aby wywindować cenę dzieła danego artysty, wystarczą dwaj zaufani wspólnicy i... pokaźna fura pieniędzy.

Jeden wystawia dzieło na aukcję. Jeśli cena waha się w granicach 15–20 tys. zł, a chcemy, by obraz sprzedano za pół miliona, wystarczy, by nasi wspólnicy ostro ze sobą licytowali. Już po aukcji, odprowadzeniu prowizji zaufanym i domowi aukcyjnemu pieniądze, które zapłaciliśmy, trafiają z powrotem do naszego portfela wraz z kupionym dziełem.

Dla rasowych marszandów czy kolekcjonerów, jak Charles Saatchi, takie nakręcanie koniunktury to norma. Żeby móc panować jakoś nad tym rynkiem, trzeba manipulować i kreować rzeczywistość – przekonują eksperci. Dla początkującego kolekcjonera tzw. rekord aukcyjny może się wydawać wiarygodny. Szczególnie gdy słyszy o kupnie przez kolekcjonerkę z Kataru płótna Paula Cezanne'a za, bagatela, 250 mln dol.

Niektórzy kolekcjonerzy zachęceni sukcesami polskich artystów za granicą – jak choćby Wilhelma Sasnala – sądzą, że inwestowanie w sztukę okaże się dla nich prawdziwym eldorado. Za obraz olejny Wilhelma Sasnala „Kompozycje" ktoś osiem lat temu zapłacił w Galerii Fundacji Exit w Warszawie zaledwie 242 dol. Ale już w 2006 r. jego obraz „Samoloty i bomby" został sprzedany w nowojorskim domu Phillips de Pury & Company za 170 tys. dol. W 2007 r. padł kolejny rekord: również w Nowym Jorku, tym razem w domu aukcyjnym Christie's, obraz „Samoloty" z 1999 r. kupiono za 330 tys. dol.

Dla Sasnala dobry był też rok 2008, kiedy sprzedało się kilka jego obrazów w cenach od 80 tys. do 180 tys. dol. Najgorszy był rok 2009 – większość wystawionych wówczas na nowojorskich aukcjach prac w ogóle nie poszła. Podobnie z Sasnalem było na świecie w roku poprzednim, nie mówiąc o Polsce, gdzie nikt do tej pory nie kupił jego pracy za kwotę choćby zbliżoną do zapłaconej w Londynie przez greckiego armatora.

Podobnie sytuacja wygląda z Piotrem Uklańskim. Sześć lat temu jego słynne dzieło „Naziści", na które w Zachęcie rzucił się z szablą sam Daniel Olbrychski, sprzedane zostało na londyńskiej aukcji Phillips de Pury & Company za 568 tys. funtów. Oprócz pracy „Immacolata", która poszła za 220 tys. dol., Uklański nie wzbudzał zainteresowania wśród kolekcjonerów.

Teraz – twierdzą znawcy – trzeba kupować sztukę niedrogą, wykonaną przez studentów lub świeżo upieczonych absolwentów ASP. A ona nigdy nie była tak tania jak obecnie. Rasowi kolekcjonerzy jak np. Krzysztof Musiał, właściciel warszawskiej galerii aTak, dobrze o tym wiedzą. – Nie zaobserwowaliśmy specjalnie wpływu kryzysu na sprzedaż dzieł sztuki. Nadal najlepiej sprzedają się dzieła w umiarkowanych cenach 5–20 tys. zł. – mówi.

Tempus Edax Rerum

Sprzedają się więc dobrze artyści, których zauważono już w latach 60., tacy jak Wojciech Fangor czy nieżyjący już Roman Opałka. Mają na tyle ugruntowaną pozycję, że ceny ich dzieł raczej nie spadną.

Zainwestowanie nawet dużych pieniędzy w prace Igora Mitoraja czy Magdaleny Abakanowicz również nie daje jednak stuprocentowej gwarancji zysku. Nie wiadomo, czy za 50 czy 100 lat ktokolwiek będzie skłonny zapłacić choćby 10 proc. ich obecnej wartości.

Z dziełami sztuki, tak jak i z innymi tworami ludzkiej działalności, jest bowiem tak, że tylko czas, ten ostateczny sędzia, decyduje o tym, ile właściwie będą warte. Dla kultury i dla portfela. Dopóki nie minie epoka, w której dzieło zostało stworzone, dopóty nie można mówić o pewnym sukcesie artysty.

Poważne inwestowanie w sztukę przypomina więc grę w ruletkę. Stawiając dużo, można dużo wygrać, ale i wszystko stracić. Jeśli jednak stawia się na sztukę młodą, nieznaną, można dużo zarobić i mieć radość z podobającego się nam dzieła sztuki.

Krzysztof Musiał zaznacza, że inwestowanie w sztukę to działanie długofalowe. – W naszej praktyce spotykamy się sporadycznie z kupowaniem dzieła sztuki jako formą inwestycji. Zwykle dzieje się to jednak na zasadzie „kupuję, bo mi się podoba, ale nie chciałbym w razie czego stracić". Zainteresowani kupowaniem sztuki są z pewnością coraz lepiej zorientowani w rynku sztuki, dużo wiedzą o artystach i dziełach. Sztuka jest raczej formą hobby, pasją. Zdarzają się również, tak jak bywało wcześniej, zakupy w celach dekoracyjnych – mówi Krzysztof Musiał.

Z kolei Kama Zboralska, twórczyni polskiego rankingu artystów Kompasu Sztuki, twierdzi, że mimo spektakularnych sukcesów niektórych polskich artystów nasz rynek nadal jest młody i dość płytki.

Obowiązujące na Zachodzie reguły nie mają u nas zastosowania. Kompas powstaje więc w oparciu o informacje płynące bezpośrednio od specjalistów: krytyków sztuki, artystów i cenionych kuratorów, którzy szefują prestiżowym placówkom zajmującym się sztuką, takich jak m.in. CSW Zamek Ujazdowski, BWA Zielona Góra, BWA Arsenał, Galeria Biała, Atlas Sztuki, Starmach Gallery, Zderzak, Program, Lokal_30, Galeria Wizytująca czy Galeria Klimy Bocheńskiej, bądź są ich właścicielami.

Każdy z nich wskazał dziesięciu według nich najważniejszych twórców uprawiających różne dyscypliny sztuki (pierwszy otrzymywał 10 pkt, każdy następny o jeden punkt mniej). Kompas jest więc bardzo pomocnym narzędziem ułatwiającym kolekcjonerom odnalezienie się w mętnych meandrach świata sztuki.

Dzisiaj można kupić dobry obraz taniej niż lodówkę, więc coraz większą popularnością cieszą się aukcje sztuki, na których można nabyć prace nieanonimowych już twórców nawet za 1000 zł. Ryzyko niewielkie. A do tego modne stało się posiadanie czegoś oryginalnego, co na dodatek nie kosztuje majątku.

Dobry to więc czas dla kolekcjonerów, zły dla artystów. Myli się bowiem ten, kto sądzi, że artysta, którego prace sprzedawane są na aukcjach za bajońskie sumy, od razu staje się milionerem. Ani Sasnal, ani Fangor nie dostają całej kwoty do ręki. Niektóre galerie pobierają nawet 70 proc. ceny sprzedanej pracy. Sami artyści nie są już też ikonami kultury, jak choćby Andy Warhol.

Nie ma dziś artystów pokroju Picassa ani Dalego. Nie ma też pokornie ustawiających się w kolejkach do pracowni miłośników dzieł sztuki, pragnących za wszelką cenę nabyć dzieło jakiegoś artysty. Świat się zmienił i nie ma na to rady. Warto więc znowu zacząć traktować sztukę nie w kategoriach biznesu. Bo sztuka to coś znacznie bardziej wartościowego niż pieniądze.

Tekst z magazynu Sukces

Kryzys ekonomiczny trwa i wygląda na to, że szybko się nie skończy. Kolekcjonerzy po oszczędzaniu i ostrożnych decyzjach powrócili jednak do gry, choć nie szastają pieniędzmi jak w latach poprzednich.

Pozostało 97% artykułu
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl