Mocarz się waha

Wystawa „Sport w sztuce” w krakowskim MOCAK-u pokazuje wiele interesujących prac, lecz nie stawia wnikliwych pytań

Publikacja: 03.06.2012 19:00

Mocarz się waha

Foto: Materiały Organizatora

Red

W kwietniu 2010 r. Maria Anna Potocka informowała, że w kierowanym przez nią Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie planuje cykl wystaw: „Historia w sztuce", „Sport w sztuce", „Ekonomia w sztuce" i „Sztuka w sztuce". Gdy rok później MOCAK zadebiutował pierwszą wystawą z tego cyklu, krytyka wydarzenie przyjęła dość chłodno – spodziewano się wyrazistej wizji kuratorskiej, a nie tylko „przeglądu" motywów historycznych. Druga odsłona serii, którą z niezachwianą konsekwencją zatytułowano „Sport w sztuce", pojawiła się w MOCAK-u 18 maja. Z czterech asów w rękawie wyłożono zatem już dwa. Choć tylko połowa kart leży na stole, śmiało możemy zastanawiać się, czy pomysł na działalność tej instytucji – cztery duże wystawy z ambicją dokonywania historycznych syntez – był trafiony.

Wybiec naprzeciw Euro

W środowisku artystycznym Krakowa popularnym tematem rozmów jest ostatnio, jak i gdzie schować się przed turystami przyjeżdżającymi na Euro 2012. Natomiast MOCAK, idąc pod prąd artystowskiemu eskapizmowi i niejako korzystając z okazji, zaadresował „Sport w sztuce" do mniej wyrobionych odbiorców. W radiowych spotach do odwiedzenia muzeum dziarsko wzywał Przemysław Babiarz, na wernisażu rozdawano „antystresowe" piłeczki i popularny napój izotoniczny, pracownicy MOCAK-u krążyli wśród publiczności ubrani w dresy, a na drodze wjazdowej do muzeum ustawił się sznur starych samochodów sportowych – niektórym wydawało się, że słyszeli klaksony nawołujące gawiedź.

MOCAK próbuje przekonywać do sztuki współczesnej tak zwaną szeroką publiczność. Cel to szczytny. Jednak, jak pisał klasyk, „wielkie jest w tej materii rzeczy pomieszanie". Bynajmniej nie dlatego, że instytucja wybrała strategię promocyjną bliższą agencji eventowej niż muzeum. Nie dlatego również, że połączono porządki kultury wysokiej i niskiej. Granica między nimi jest przecież od dawna rozmyta. O co więc chodzi?

Pomimo krzykliwej promocji i wernisażowych „atrakcji" po wejściu do środka przede wszystkim uderza monotonia ekspozycji. Ściany muzeum skrzętnie obwieszono obrazami, fotografiami i pracami wideo, zapominając o takim „wynalazku" wystawiennictwa jak aranżacja i architektura wystawy. Wchodzimy więc do MOCAK-u niczym do ogromnego tunelu, którego ściany uginają się pod ciężarem eksponatów, a w środku powierzchnie o wielkości kilkuset metrów kwadratowych straszą pustką.

Co ciekawe, dotyczy to również instalacji, czyli prac wręcz predestynowanych, by wykorzystać je do gry z przestrzenią. Jednak rewelacyjny, podziurawiony stół pingpongowy Richarda Faugeta, będący jednym z najciekawszych obiektów na wystawie, „bezpiecznie" schowano we wnęce. Instalację „Camouflage" Olafa Nicolaia – artysta zaprojektował kilka ścianek z otworami, w które trzeba wcelować piłkę – ustawiono w taki sposób, że nie wiadomo, czy wolno podjąć grę, do której zaprasza Nicolai, i pokopać piłkę, czy raczej poprzestać na oglądaniu. Wydaje się, że wątpliwości rozwiałyby się, gdyby dla tej jedynej partycypacyjnej pracy na „Sporcie w sztuce" wydzielono osobną salę. Zyskano by dwukrotnie. Po pierwsze, publiczność mogłaby spontanicznie „grać" ze sztuką, nie obawiając się o uszkodzenie mniej lub bardziej nobliwych dzieł wiszących obok. Po drugie, muzeum urzeczywistniłoby proponowaną fuzję sportu i sztuki.

Sosnowski, Tarasewicz, Farocki

Z monotonni spaceru po MOCAK-u szczęśliwie wytrąca kilka niespodzianek. Wśród nich rzadko pokazywany w polskich muzeach i galeriach „Goalkeeper" Zdzisława Sosnowskiego – praca kultowa wśród miłośników polskiego filmu awangardowego. Zapomniano o niej na długi czas i teraz zasłużenie wraca na salony.

Rodzynkami w tym jednolitym cieście są również dwa studenckie obrazy Leona Tarasewicza z 1982 r. przedstawiające Irenę Szewińską. Przyciągają uwagę nie tylko dlatego, że mało kto zna figuratywne malarstwo tego artysty, ale również ze względu na elementy zapowiadające abstrakcjonizm, w kierunku którego młodziutki Tarasewicz podążył kilka lat później.

Do mocnych punktów „Sportu w sztuce" należy również wideoinstalacja „Deep Play" Haruna Farockiego, tworzącego cuda z niemal każdego materiału archiwalnego, który wpadnie w jego ręce. Artysta rozłożył na czynniki pierwsze relacje telewizyjne z wydarzeń sportowych, prezentując obok siebie m.in. retransmisję meczu piłki nożnej, symulacje ruchu zawodników, analizy statystyczne i dokumentację zachowań ekipy transmisyjnej. Ta praca umieszczona została tuż przy wejściu na wystawę. Jako prosty, wyrazisty zabieg pozwala żywić przekonanie, że w dalszej kolejności zobaczymy rozwinięcia analiz Farockiego i że jest to dopiero początek narracji. Niestety szybko przychodzi rozczarowanie. W kolejnych salach widzimy po prostu zlepek dzieł sztuki wykorzystujących wątki sportowe. Do siebie nawzajem mają się nijak. Ale o tym za chwilę.

Między galerią a muzeum

Bywalcy MOCAK-u z pewnością zauważyli, że muzeum odrobiło przynajmniej jedną lekcję. Niewtajemniczonym wyjaśnijmy, że pół roku temu na Facebooku pojawił się profil „Podpisy pod obrazkami w MOCAK-u". Drwiono na nim niemiłosiernie z „eksplikacji" prac. W większości sprawiały one wrażenie, jakby wyszły z postmodernistycznego generatora tekstów. Informowały – w dziwnie rozerotyzowany sposób – o „gwałceniu prędkością" lub o tym, że „skupienie autora czynności na samym sobie może sugerować twórczość". Akcja miała szeroki oddźwięk. Muzeum wzięło sobie do serca te uwagi i podpisy do „Sportu w sztuce" przygotowało o niebo lepiej. Nadal jednak dowiadujemy się, że „mecze na polach bitew zostały wyparte przez mecze na boiskach".

Istnieją różne formuły muzeum i galerii. Chociaż to duże uproszczenie, można przyjąć, że te ostatnie albo pełnią funkcje komercyjne, albo – zupełnie odwrotnie – funkcjonując w oparciu o minimalne budżety, są przestrzenią eksperymentu. Nieskrępowane metodologiami badawczymi, atmosferą patosu, która często otacza muzeum, i mniej zależne od uwarunkowań politycznych – próbują wkładać kij w mrowisko życia społecznego, szukają wątpliwości tam, gdzie wszystko wydaje się oczywiste. Muzea – choć istnieje wiele wyjątków – raczej ilustrują problemy. Niechętnie zajmują pozycję w społecznej grze, zasłaniając się naukową obiektywnością. Ujmując to najogólniej: różnica między galerią a muzeum byłaby różnicą między praktyką a teorią.

„Historia w sztuce" i „Sport w sztuce" pozwalają stwierdzić, że Maria Anna Potocka akceptuje powyższe rozróżnienie. Jednocześnie sprawia wrażenie, że sama jeszcze nie wie, jaki ma charakter prowadzona przez nią instytucja. Z jednej strony MOCAK proponuje wystawy, które mają syntezować zjawiska w sztuce i stanowić punkt wyjścia do dyskusji o współczesnej kulturze. Z drugiej strony muzeum przygotowuje sztandarowe ekspozycje z taką nonszalancją, jakby jego dyrektorka wciąż prowadziła niewielką Galerię Potocka przy placu Sikorskiego w Krakowie. Przekonuje o tym już sama aranżacja „Sportu w sztuce" (a raczej jej brak), która typowa jest dla undergroundowych galeryjek, gdzie prace po prostu wiesza się na ścianach, a myśl o architekturze wystawy pojawia się dość nieśmiało. Również dobór prac każe przypuszczać, że „paliwem wolnego lotu" dla wystawy była tu intuicja, a to niestety zbyt mało, żeby stworzyć wystawę muzealną.

Podobnie jak w przypadku „Historii w sztuce", podejmując tak szeroko sformułowany temat, Maria Anna Potocka znów ślizga się po powierzchni. Problem leży pewnie w samej formule „coś w sztuce". Przede wszystkim dlatego, że sztuka nie funkcjonuje na Księżycu, ale tuż obok nas. Dlatego pełno w niej sportu, historii, ekonomii, tak samo jak wielu innych motywów. Opierając się na formule, którą przyjęła Maria Anna Potocka, można właściwie stworzyć wystawę o dowolnym zagadnieniu w sztuce. Powstaje tylko kwestia, na ile będzie ona odkrywcza.

Zakładając nawet, że MOCAK podniósł szczególnie nobliwą i ważką tematykę, spodziewalibyśmy się, że ten wybór przyniesie równie doniosłe rezultaty. Że wystawa zada pytania, których jeszcze nikt nie stawiał, że udzieli nieoczywistych odpowiedzi lub wyartykułuje poglądy dotychczas wypowiadane tylko półgębkiem. Tymczasem „Sport w sztuce" sprawia wrażenie rewii mody. Przede wszystkim jest to przegląd sprawności działu promocji MOCAK-u. Następnie pokaz mniej lub bardziej znanych prac, na których pojawiają się wątki sportowe i... tyle. O relacjach między sportem i sztuką dowiadujemy się po prostu, że istniały. Trudno uznać to za niebagatelną nowinę.

Łukasz Białkowski jest krytykiem sztuki, kierownikiem działu sztuk wizualnych w kwartalniku „Opcje".

W kwietniu 2010 r. Maria Anna Potocka informowała, że w kierowanym przez nią Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie planuje cykl wystaw: „Historia w sztuce", „Sport w sztuce", „Ekonomia w sztuce" i „Sztuka w sztuce". Gdy rok później MOCAK zadebiutował pierwszą wystawą z tego cyklu, krytyka wydarzenie przyjęła dość chłodno – spodziewano się wyrazistej wizji kuratorskiej, a nie tylko „przeglądu" motywów historycznych. Druga odsłona serii, którą z niezachwianą konsekwencją zatytułowano „Sport w sztuce", pojawiła się w MOCAK-u 18 maja. Z czterech asów w rękawie wyłożono zatem już dwa. Choć tylko połowa kart leży na stole, śmiało możemy zastanawiać się, czy pomysł na działalność tej instytucji – cztery duże wystawy z ambicją dokonywania historycznych syntez – był trafiony.

Pozostało 91% artykułu
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl