W kwietniu 2010 r. Maria Anna Potocka informowała, że w kierowanym przez nią Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie planuje cykl wystaw: „Historia w sztuce", „Sport w sztuce", „Ekonomia w sztuce" i „Sztuka w sztuce". Gdy rok później MOCAK zadebiutował pierwszą wystawą z tego cyklu, krytyka wydarzenie przyjęła dość chłodno – spodziewano się wyrazistej wizji kuratorskiej, a nie tylko „przeglądu" motywów historycznych. Druga odsłona serii, którą z niezachwianą konsekwencją zatytułowano „Sport w sztuce", pojawiła się w MOCAK-u 18 maja. Z czterech asów w rękawie wyłożono zatem już dwa. Choć tylko połowa kart leży na stole, śmiało możemy zastanawiać się, czy pomysł na działalność tej instytucji – cztery duże wystawy z ambicją dokonywania historycznych syntez – był trafiony.
Wybiec naprzeciw Euro
W środowisku artystycznym Krakowa popularnym tematem rozmów jest ostatnio, jak i gdzie schować się przed turystami przyjeżdżającymi na Euro 2012. Natomiast MOCAK, idąc pod prąd artystowskiemu eskapizmowi i niejako korzystając z okazji, zaadresował „Sport w sztuce" do mniej wyrobionych odbiorców. W radiowych spotach do odwiedzenia muzeum dziarsko wzywał Przemysław Babiarz, na wernisażu rozdawano „antystresowe" piłeczki i popularny napój izotoniczny, pracownicy MOCAK-u krążyli wśród publiczności ubrani w dresy, a na drodze wjazdowej do muzeum ustawił się sznur starych samochodów sportowych – niektórym wydawało się, że słyszeli klaksony nawołujące gawiedź.
MOCAK próbuje przekonywać do sztuki współczesnej tak zwaną szeroką publiczność. Cel to szczytny. Jednak, jak pisał klasyk, „wielkie jest w tej materii rzeczy pomieszanie". Bynajmniej nie dlatego, że instytucja wybrała strategię promocyjną bliższą agencji eventowej niż muzeum. Nie dlatego również, że połączono porządki kultury wysokiej i niskiej. Granica między nimi jest przecież od dawna rozmyta. O co więc chodzi?
Pomimo krzykliwej promocji i wernisażowych „atrakcji" po wejściu do środka przede wszystkim uderza monotonia ekspozycji. Ściany muzeum skrzętnie obwieszono obrazami, fotografiami i pracami wideo, zapominając o takim „wynalazku" wystawiennictwa jak aranżacja i architektura wystawy. Wchodzimy więc do MOCAK-u niczym do ogromnego tunelu, którego ściany uginają się pod ciężarem eksponatów, a w środku powierzchnie o wielkości kilkuset metrów kwadratowych straszą pustką.
Co ciekawe, dotyczy to również instalacji, czyli prac wręcz predestynowanych, by wykorzystać je do gry z przestrzenią. Jednak rewelacyjny, podziurawiony stół pingpongowy Richarda Faugeta, będący jednym z najciekawszych obiektów na wystawie, „bezpiecznie" schowano we wnęce. Instalację „Camouflage" Olafa Nicolaia – artysta zaprojektował kilka ścianek z otworami, w które trzeba wcelować piłkę – ustawiono w taki sposób, że nie wiadomo, czy wolno podjąć grę, do której zaprasza Nicolai, i pokopać piłkę, czy raczej poprzestać na oglądaniu. Wydaje się, że wątpliwości rozwiałyby się, gdyby dla tej jedynej partycypacyjnej pracy na „Sporcie w sztuce" wydzielono osobną salę. Zyskano by dwukrotnie. Po pierwsze, publiczność mogłaby spontanicznie „grać" ze sztuką, nie obawiając się o uszkodzenie mniej lub bardziej nobliwych dzieł wiszących obok. Po drugie, muzeum urzeczywistniłoby proponowaną fuzję sportu i sztuki.