To nie wystawa, lecz nadwystawa. Odbywa się raz na pięć lat, ma ogromny prestiż, uchodzi za najważniejszy cykliczny pokaz sztuki w Europie. A jednak trwająca obecnie 13. edycja Documenta zdołała przerosnąć oczekiwania. Jest zakrojona na utopijną skalę, wizjonerska. Amerykański krytyk Steven Madoff nazwał ją najważniejszą ekspozycją XXI wieku. Jeżeli przesadził, to niewiele.
Wystawa totalna
Założę się, że nikt nie widział Documenta w całości. Może z wyjątkiem Carolyn Christov-Bakargiev, która przygotowała ten niezwykły pokaz. Amerykańska kuratorka zrobiła wystawę totalną. Uczestników jest ponad 300; wielu zamiast prac pokazuje całe wystawy, kolekcje, złożone narracje. Dość powiedzieć, że najdłuższy film – eksperymentalne dzieło Nanniego Balestrini – trwa 2400 godzin, sto dni i nocy, czyli dokładnie tyle, ile trwają Documenta.
Te zaś rozlewają się na całe miasto. Ich źródło bije we Fridericianum, jednym z pierwszych publicznych muzeów w Europie. Stamtąd wystawa płynie przez Muzeum Braci Grimm i Muzeum Historii Naturalnej, przez galerie i pustostany, opuszczone sklepy i przepiękny XVIII-wieczny ogród Karlsaue. Podążając z nurtem Documenta, trafiamy na skłoty i na stację kolejową, na podwórka kamienic, do podupadłych hoteli i na publiczne place. Wystawa właściwie nie ma końca. Pełno w niej momentów, w których sztuka płynnie przechodzi w rzeczywistość (lub odwrotnie). Na zarośniętym peronie dworca kolejowego ni stąd, ni zowąd dobiega muzyka. W parku szepczą głosy, wśród drzew majaczy zjawa, która okazuje się pracą Apichatponga Weerasethakula. W sali na zapleczu starego hotelu panuje nieprzenikniony mrok, ale słychać głosy i tupot nóg – ktoś tu śpiewa i tańczy. To praca Tino Sehgala. Jego dzieła to sytuacje, których tworzywem są żywi ludzie. Kiedy oczy przyzwyczają się do ciemności, okazuje się, że pomieszczenie jest pełne ludzi. Którzy są jednak „zaprogramowanymi" przez Sehgala performerami, a którzy biernymi widzami? Dziewczyna, która jeszcze przed chwilą stała zupełnie spokojnie, nagle zaczyna śpiewać, ktoś błąka się po omacku pomiędzy tańczącymi postaciami. Performance trwa cały dzień bez chwili przerwy, zmieniają się tylko tancerze i widzowie.
Documenta 13 podszyte są marzeniem o wystawie, która obejmowałaby wszystko – jak w opowiadaniu Borgesa opisującym mapę świata w skali 1:1. Miasto jest wystawą, a wystawa miastem, ale nawet gdyby ktoś jakimś cudem zdołał doświadczyć wszystkich zdarzeń artystycznych, które dzieją się w Kassel, pozostają jeszcze inne miejsca – Kabul, Kair i Banff. Documenta 13 dzieją się bowiem równolegle również w tych trzech odległych miejscach. Świadomość, że akcja toczy się na czterech kontynentach równocześnie, rozszerza pole widzenia – nawet jeśli ciałem pozostajemy w Kassel, to myślą kierujemy się ku światu.
(Nie tylko) polityka, głupcze!
Naprzeciwko klasycystycznego gmachu Fridericianum rozbili namioty kontestatorzy z ruchu Occupy; wywieszają transparenty, koczują, gotują, dyskutują. Kilka przecznic dalej stoi Dom Hugenotów, budynek z początku XIX w., do niedawna pustostan obracający się w ruinę. Amerykanin Theaster Gates – artysta, aktywista, urbanista i złota rączka w jednej osobie – zmienił go w żywą rzeźbę. Ta rzeźba przybiera postać skłotu – budynek został wyremontowany i ludzie już w nim żyją, budują komunę. Oto sztuka w akcji, powodująca realną zmianę w przestrzeni społecznej – zupełnie jak na Biennale w Berlinie, które Artur Żmijewski próbował przerobić w machinę do produkowania politycznych skutków. Czy Documenta 13 są polityczne? Oczywiście, ale perspektywa społeczna to tylko jeden z wielu punktów widzenia proponowanych przez Christov-Bakargiev. Nie wszystko da się opisać językiem socjologii, który w ostatnich dekadach podbił sztukę. Documenta 13 są zrobione bez dogmatu i to jeden z ich największych atutów. Obraz świata, który otrzymujemy, jest wielowymiarowy: oglądamy go przez pryzmat historii i estetyki, nauki i tego, co irracjonalne, humanizmu i natury. Do głosu dopuszczona zostaje nawet pozornie niema materia nieożywiona...