Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
Jeden z naszych najpopularniejszych rysowników humorystów, opublikował zawrotną liczbę prac - ponad 40 tysięcy! To osiągnięcie na miarę "Księgi rekordów Guinnessa".
Z wykształcenia prawnik, jako karykaturzysta zadebiutował na początku lat 30. Po wyzwoleniu przez trzy lata współredagował tygodnik "Przekrój". Jednak rozgłos zawdzięczał "serialowi" rysunkowemu, którego bohaterką była warszawska Syrenka. Miklaszewski opublikował w "Expressie Wieczornym" ponad 8 tysięcy "komiksów" z Syrenką w roli głównej, od 1945 roku do wybuchu stanu wojennego.
Jeszcze więcej rysunków, ponad 20 tysięcy, Miklaszewski zamieścił w "Dzienniku Zachodnim". Tu jego ilustracje pojawiały się co tydzień przez 52 lata, do ostatnich dni życia grafika. Wszystkie rysowane charakterystyczną, pełną werwy, zdecydowaną kreską. Bez silenia się na plastyczne smaczki, wykonywane jakby "dla żartu" przez kogoś, kto nie posiada graficznego warsztatu. To był świadomy zabieg. Miklaszewski swoje amatorskie podejście do rysunku przeobraził w styl. Zindywidualizowany i nośny. Również jego humor był z gatunku tych dyskretnych. Nie jadowity, nie rubaszny, ale ciepły i serdeczny.
Choć znał dosłownie wszystkich, nie brał "na warsztat" wielkich osobistości. Wolał postaci przeciętne - gospodynie domowe, urzędników, urwisów. Gwiazdą wśród nich była Nasza Syrenka, dziewczę uosabiające "prawdziwą kobiecość".