Jest w sztuce Agnieszki Kalinowskiej coś, co urzeka i hipnotyzuje, a zarazem budzi niepokój, z którym trzeba się zmierzyć. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że warto.
Mimo że Kalinowską uważa się za jedną z największych objawień pokolenia polskich artystów debiutujących na początku wieku, dopiero teraz doczekaliśmy się tak pełnej prezentacji jej twórczości. – Na retrospektywę Agnieszka jest jeszcze za młoda – żartuje dyrektor CSW Wojciech Krukowski. – Ale cieszę się, że jej pierwsza tak duża wystawa odbywa się tu, gdzie kilka lat temu debiutowała. To pokazuje, że nasi kuratorzy się nie pomylili.
Mimo że kończyła na warszawskiej ASP pracownię malarstwa, próżno szukać tu obrazów w tradycyjnym tego słowa rozumieniu. – Proces powstawania moich płócien jest podobny do rzeźbienia – mówi nam Kalinowska. – Buduję je z elementów przestrzennych.
I właśnie te elementy czynią jej obrazy czymś niezwykłym. Artystka wyplata je ze słomy.
Ten nieakademicki materiał, który kojarzy nam się bardziej z ludowymi makatkami, w rękach Kalinowskiej nabiera niespodziewanych znaczeń. – Jeśli artysta jest tym „innym wśród nas”, to taka właśnie jest Agnieszka – mówi Stach Szabłowski, kurator wystawy. – Ona widzi i pokazuje więcej niż inni.