Rene Magritte, genialny malarz

Bez jego obrazów trudno wyobrazić sobie współczesną reklamę, inni widzą w nim ojca Photoshopa. Ale René Magritte to przede wszystkim genialny malarz – wciąż odkrywany na nowo

Publikacja: 15.08.2012 01:01

Fajka i paszport Magritte'a

Fajka i paszport Magritte'a

Foto: Creative Commons Uznanie autorstwa - Na tych samych warunkach 3.0

45 lat temu, 15 sierpnia 1967 roku, zmarł René Magritte. Tekst z archiwum tygodnika "Przekrój"

Kiedy świeżo koronowany belgijski król Leopold III chciał wydać bankiet na cześć „największego malarza małej Belgii", a przy okazji zamówić u niego obraz, ten pokornie się zgodził.

Trudno odmówić królowi, nawet jeżeli nie znosi się publicznych wystąpień, sympatyzuje z partią komunistyczną, a młodość spędziło się z artystami przekładającymi dobry żart nad dobry wiersz. René Magritte nie wytrzymał jednak. Kilka godzin przed uroczystością zadzwonił do mistrza ceremonii z informacją, że niestety wypalił papierosem dziurę w swoim smokingu i z tego powodu nie może zjawić się na przyjęciu.

W tej historii zawiera się cały Magritte: wadzący się z autorytetami mistrz autokreacji, wywracający ustalony porządek czy to przez malowanie nocnego pejzażu pod słonecznym niebem, czy przez drwienie z monarchii. A z drugiej strony to malarz, który stał się symbolem surrealizmu już za życia, brukselski mieszczanin, artystyczny prowokator akceptowany przez bogatych kolekcjonerów, koronowane głowy i oświeconych burżujów. Zresztą Magritte – jak inni surrealiści urodzeni około 1900 roku (on sam przyszedł na świat w roku 1898) – do końca życia tkwił jedną nogą w spatynowanym XIX wieku i jego wyobrażeniach na temat kobiet i erotyzmu, drugą zaś mocno stał w wieku XX i nowoczesności.

– Z przymrużeniem oka w „rewolucyjny" sposób analizował w swojej sztuce stosunek słowa do obrazu. Wraz z innymi belgijskimi surrealistami kpił z wszelkich przejawów nacjonalizmu (jak choćby na zdjęciu, na którym z głupimi minami salutują flagę) – mówi Agnieszka Taborska, autorka książki „Surrealizm. Spiskowcy wyobraźni". – W życiu prywatnym stanowił jednak zaprzeczenie artystycznej cyganerii. Całe życie spędził z jedną żoną Georgette, którą bez przerwy malował. Rzecz nie do wyobrażenia w pokoleniu choćby abstrakcyjnych ekspresjonistów! Pracował w mieszczańskim salonie, odstawiając sztalugi, gdy przychodziła pora obiadu. Nosił się po staroświecku jak dżentelmen z jego obrazów. Odbywająca się w 2011 roku w liverpoolskim Tate retrospektywa rozbijała obraz Magritte'a jako statecznej ikony XX-wiecznego malarstwa, malarza panów w mieszczańskich melonikach i trzyczęściowych garniturach, pędzących w nieznane dżokejów, fajek i cyprysów.

Oprócz wielu najsłynniejszych prac, które tworzył w małej kuchni swojego mieszkania, wystawione były rysunki z prywatnej kolekcji. Kłębią się na nich waginy i fallusy. Prace, które w Belgii wystawiano tylko raz, kuratorzy eufemistycznie nazywali erotycznymi, przypominają, że Magritte to nieodrodne dziecko surrealizmu, najbardziej rozerotyzowanego i buntowniczego kierunku XX-wiecznej sztuki. Artysta stworzył je w latach 40. minionego stulecia jako ilustracje do erotycznej noweli„Madame Eduarda" Georges'a Bataille'a. Rysunki ostatecznie nie trafiły do druku. Wiele z nich znaleziono w torbie pełnej papierów, wyrzuconej na ulicę po śmierci żony Magritte'a w 1986 roku.

Prowincjusz w Paryżu

René Magritte urodził się i wychował na belgijskiej prowincji. Ojciec był krawcem i kupcem, matka modystką, ale interes nie szedł najlepiej.

Jego dzieciństwo składało się z kolejnych przeprowadzek, aż wreszcie rodzina osiadła w Charleroi, gdzie po samobójstwie matki, która z niejasnych powodów rzuciła się do Sambry, chłopcem zajęły się niańki i babcia. René miał wtedy 14 lat. Wypadek ten później został tak sugestywnie opisany przez zaprzyjaźnionego z malarzem pisarza, że powstała legenda, jakoby Magritte był świadkiem, jak wyławiano ciało matki z rzeki, a jej twarz była zasłonięta koszulą nocną. Miało to tłumaczyć wielokrotnie powtarzany przez malarza motyw głów przykrytych cienkim, przezroczystym materiałem. Dziś badacze nie mają wątpliwości, że to tylko legenda.

Podobną legendą obrosła jego przynależność do ruchu surrealistów. Tak naprawdę w Paryżu mieszkał niespełna trzy lata, przyjechał tam w 1927 roku po rzuceniu posady projektanta w fabryce tapet w Brukseli. Wychowany na prowincji, niepewny swego talentu, bez wielkich pieniędzy zdecydował się zamieszkać na przedmieściach stolicy Francji. Owszem, zaprzyjaźnił się z Salvadorem Dalí i Maksem Ernstem, ale nie pasował do rozrzutnego, hałaśliwego paryskiego stylu życia. Nigdy na dobre nie stał się członkiem ścisłego kręgu. Z surrealistami łączyła go chęć zmieniania świata, łamania tabu, przekształcania rzeczywistości. Na swoich fotomontażach z tamtego okresu otaczał Łuk Triumfalny zaoranym polem, a przed gmachem opery wypasał krowy. Ale trudno było mu się połapać w nieustannych intrygach, jakimi żywili się wówczas członkowie grupy. Jakby tego było mało, pojawiły się zasadnicze różnice. Jak na surrealistę miał dość chłodny stosunek do psychoanalizy, uważał ją za pseudonaukę. Sprzeciwił się teoriom Freuda, doświadczeniom z twórczością „automatyczną" odwołującą się do podświadomości. Był wyjątkowo racjonalny jak na ówczesne standardy. Kiedy koledzy mówili o szaleństwie, samobójstwie, zatarciu granicy między snem a jawą, on czytał Hegla, Platona, Heideggera i twardo trzymał się życia. Swój surrealizm uprawiał na klasycznych płótnach malowanych niemal akademicko.

Gdy pewnego wieczoru jechał taksówką z żoną i Paulem Éluardem na spotkanie grupy, poeta poradził, by Georgetta zdjęła złoty krzyżyk z szyi, bo papież surrealizmu André Breton, zagorzały antyklerykał, na pewno uzna to za obrazę. Nie mylił się. Było jasne, że wcześniej czy później musi dojść do konfliktu, zresztą wykluczenia z grupy były strategią Bretona, by utrzymać nieustanne napięcie w tym kręgu.

Choć możliwe, że Magritte'owi podobało się w Paryżu. Wymieniał listy z przyjacielem, poetą Louisem Scutenairem, autorem wielu niepokojących tytułów prac artysty, życzył „Scutowi" i jego żonie „szczęśliwych orgazmów" i „doskonałych erekcji". Innym razem pisał z Paryża o pewnej kobiecie, żonie właściciela galerii: „Powiedziałem jej, że chętnie bym się z nią zabawił – i to prawda. Z powodu panującej tam atmosfery i jej psychologicznego, freudowskiego oddziaływania mam tam regularne, potężne erekcje. Ciekawe, swoją drogą, czy stan ten utrzymałby się, gdybym zamieszkał tu na stałe i przyzwyczaił się do takiego życia?". W podjęciu decyzji o powrocie pomogły mu wielki kryzys i kłopoty finansowe. W 1930 roku wrócił na stałe do Brukseli.

Dalí dał przykład

W obrazach Belga prawie zawsze coś się nie zgadza: fortepian owinięty olbrzymim pierścionkiem w kształcie klucza basowego, pokój wypełniony po sufit jabłkiem, klasyczny autoportret przestający nim być, kiedy odkrywamy, że postać ma cztery ręce, klatka na ptaka z olbrzymim jajkiem w środku zamiast zwierzęcia.

Magritte to malarz świata jako wielkiej tajemnicy, zmieniał najzwyklejsze codzienne sytuacje w ich całkowite przeciwieństwo. Do końca życia pozostała mu chęć zaskakiwania widza, wywracania ustalonego porządku, łączenia na płótnie rzeczywistości do siebie nieprzystających. Wyjeżdżający z kominka pociąg czy skała unosząca się na niebie wyglądają dziś niemal, jakby wyszły spod ręki miłośnika programów graficznych, a nie malarza. Artysta brzydził się ładnymi widoczkami i sztuką jako dekoracją. Są nawet tacy, którzy mówią, że nie lubił malowania, wielomiesięcznego cyzelowania obrazów. Wolał filozofię (prowadził fascynującą korespondencję z Michelem Foucaultem) i szachy. Grywał w Greenwich, znanej brukselskiej kawiarni. Nie był wprawdzie takim zapaleńcem jak Man Ray czy Marcel Duchamp, który przegrawszy dwa razy z rzędu z 11-letnim chłopakiem o nazwisku Fischer, wpadł w szał. Jednak zamiłowanie do szachów było symptomatyczne i wiązało się z odrzuceniem przez Magritte'a i innych surrealistów kultu artysty. Czy malowanie jest czymś poważniejszym niż rozwiązywanie łamigłówek?

Pewnego dnia żona namówiła go na podróż do Holandii, by obejrzeli wystawę Fransa Halsa, największego mistrza malarskiej czerni. Przed wejściem do muzeum Magritte poinformował, że jego piesek Loulou nie chce oglądać Halsa. Został w barze, upijając się słodkim adwokatem. Nienawidził tak zwanych podróży kulturalnych. Jego komentarz na temat piramidy Cheopsa w Gizie brzmiał: „Tak... Tak jak się spodziewałem". „Nie tworzę obrazów – żartował – tworzę reprodukcje w oleju". Zmarł w 1967 roku jako absolutny klasyk, zawdzięczając swą pozycję głównie amerykańskim kolekcjonerom, którzy oszaleli najpierw na punkcie Salvadora Dalí, a później innych surrealistów.

45 lat temu, 15 sierpnia 1967 roku, zmarł René Magritte. Tekst z archiwum tygodnika "Przekrój"

Kiedy świeżo koronowany belgijski król Leopold III chciał wydać bankiet na cześć „największego malarza małej Belgii", a przy okazji zamówić u niego obraz, ten pokornie się zgodził.

Pozostało 97% artykułu
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl