A na imię miała Sorela

Wielka ekspozycja o socrealizmie w Bratysławie pokazuje, jak różne mogą być efekty skrzyżowania talentu ze zwykłym strachem

Publikacja: 19.08.2012 16:00

Socrealizm miał nie tylko przekazywać idee komunistyczne, ale także tworzyć tego komunizmu ikony. Ta

Socrealizm miał nie tylko przekazywać idee komunistyczne, ale także tworzyć tego komunizmu ikony. Takie jak Klement Gottwald – tutaj rzeźbiony „ze zdjęcia”

Foto: Ladislav Noel

Sorela – taką obiegową nazwę zyskał sobie socrealizm wśród czeskich i słowackich artystów. „So" – to „socialisticky"; „re "– to realizm, a „la" – to złośliwe upamiętnienie roli Zdenka Lakomego, dygnitarza Komunistycznej Partii Czechosłowacji, w narzuceniu tej sowieckiej maniery sztuce naszych południowych sąsiadów.

Sorela wraca dziś z wielką wystawą „Przerwana pieśń" Słowackiej Galerii Narodowej o sztuce lat 1948–1956. To tytuł jednego z propagandowych filmów, ale i nawiązanie do wskazań partii komunistycznej, że sztuka ma być radosnym śpiewem o nowych zadaniach w budowie socjalizmu i zapowiedzią pięknej przyszłości.

Autorzy wystawy wygrzebali – niczym niegdyś Krystyna Janda w „Człowieku z marmuru" – parę setek socrealistycznych obrazów, rzeźb i projektów z muzeów oraz archiwów słowackich. Nie ograniczyli się jednak tylko do stworzenia artystycznego panoptikum z czasów sławienia dojarek, murarzy i hutników. Opisali sprawnie system bata i marchewki, jakim partyjni treserzy uzależnili od siebie słowacki świat artystyczny.

Socrealizmu w Czechosłowacji nie byłoby bez komunistycznego puczu w lutym 1948 r., gdy KPCz obaliła koalicyjny rząd w Pradze z trzema partiami demokratycznymi.

Skoro zmiany i wprowadzanie sowieckich wzorów przebiegały wszędzie, było kwestią czasu, kiedy pod but wzięta zostanie sztuka. Tę na razie na pewien czas zostawiono jeszcze w spokoju, choć już I Zjazd Narodowej Kultury w dniach 10–11 kwietnia 1948 r. zapowiedział, że sztuka ma być wyrazem ideologii marksistowskiej. Tak naprawdę socrealizm ogłoszono jako linię, od której nie ma ucieczki, na IX Zjeździe KPCz w maju 1949 r.

Tam w referatach szefa partii Klementa Gottwalda, ministra informacji Vaclava Kopeckyego i szefa szkolnictwa Zdenka Nejedlyego nazwano twórców na wzór słów Stalina „inżynierami dusz ludzkich".

Nowa sztuka socrealistyczna miała być nie tylko dyktowana i finansowana przez władzę. Rządzący wprowadzili ścisły nadzór nad artystami. Było to coś nowego w obyczajach czeskich i słowackich.

Ręce do góry!

Odrodzenie narodowe u naszych południowych sąsiadów z XIX w. w dużej mierze opierało się na sztuce. Nic dziwnego, że powstała w 1918 r. Czechosłowacja hołubiła artystów, zachęcając ich do współtworzenia tożsamości nowego państwa.

Trochę ten narodowy styl, szczególnie w architekturze Pierwszej Republiki, zahaczał o socrealizm. Wielkie banki państwowe, budynki sądów i policji – symbole masarykowskiego państwa – ozdobiono muskularnymi symbolami Pracy, Rolnictwa, Nauki czy Macierzyństwa. Na Słowacji – gdzie poczucie tożsamości narodowej było jeszcze słabsze w 1918 r. niż w Czechach – władze, jak tylko mogły, popierały tematykę narodową, która oznaczała zachwyt nad krajobrazem ojczystym oraz życiem chłopa – depozytariusza słowackości w opozycji do węgierskich panów. Jedyny słowacki bohater narodowy – Janosik – także był plebejskiego pochodzenia.

W latach 30. pojawiło się bardzo ciekawe zjawisko słowackiej moderny łączącej nowoczesną formę z fascynacją słowacką ludowością.

Awangarda i abstrakcjoniści byli mniejszością, zazwyczaj wyjeżdżającą do Weimaru, Dessau, Paryża czy Szwajcarii.

W wojennej republice Tiso zachowano raczej „nadskakujący" stosunek władzy do twórców. Znowu, jak w republice masarykowskiej, władcy nowego państwa mieli ambicje dorobić się własnej sztuki narodowej. Dlatego np. wszechwładny szef Hlinkovej Gardy Alexander Mach uwielbiał pozować na liberała i odwiedzać wystawy słowackiej moderny. A czołowy malarz tego nurtu Martin Benka otrzymał w 1940 r. nagrodę państwową.

Po wojnie w nastroju nowego początku partia wróciła z kolei do kokietowania twórców i wykorzystywania naturalnego w środowiskach artystycznych skrętu na lewo. Po zdobyciu władzy uśmiechy jednak zniknęły. Teraz do akcji zaczęli wchodzić treserzy socrealizmu.

Nowy system kontroli nad sztuką zmuszał wszystkich twórców do uczestnictwa w systemie związku twórczego. Faktycznie poza ČSSVU – Związkiem Twórców Sztuk Plastycznych – nie wolno było uprawiać zawodu. Związek podzielony na okręgowe oddziały stał się panem i władcą artystów. To jego legitymacja pozwalała na kupno farb i płótna. To on organizował plenery i cały system wystaw.

Owe ekspozycje służyć miały do pokazywania, czego partia oczekuje i czego nie zaakceptuje. Była cała drabina wystaw. Największa coroczna, odbywająca się w Pradze, pokazywała, kto jest nowym bogiem w artystycznym światku i kto może liczyć na lukratywne nagrody państwowe, dacze, samochody i zagraniczne wyjazdy.

Selekcja obrazów do wystawy była okazją do wysłania sygnału: „Nie chcemy twojego obrazu – uważaj, bo skończysz poza związkiem".

W razie upierania się przy swoich gustach można było ze związku wylecieć. A wtedy partia już zadbała o to, by „buntownik" znalazł pracę w najlepszym razie przy dekoracji sklepu, w najgorszym zaś w kotłowni lub przy myciu szyb.

Kolejną marchewką były zakupy do muzeów lub do instytucji państwowych. Specjalne komisje rozpatrywały też wnioski o stypendia i zapomogi. Wezwania przed komisję i istne ideologiczne przesłuchania. Starsi wiekiem słowaccy malarze wspominają je jako najgorszy koszmar tamtych czasów.

A partia, w przeciwieństwie do lat 30. i krótkiego okresu przed objęciem władzy po wojnie, mówiła już hardym tonem.

Zdenek Nejedly, członek czołówki KPCz, tak wyjaśniał swoim współtowarzyszom problemy z twórcami:

„Z żadną inną warstwą nie mamy takich korowodów jak z inteligencją. Nawet z drobnymi przedsiębiorcami czy chłopami można się szybciej dogadać niż z takimi inteligencikami. Nie chcecie z nami iść paniczykowie? To dobrze. My was nie potrzebujemy".

Na Słowacji rozpoczęła się złota epoka recenzentów – strażników socrealistycznej linii na czele z najlepiej zapamiętanym publicystycznym pałkarzem Marianem Várossem – którzy na łamach pism artystycznych wskazywali, kto jest cacy, a kto jest szkodnikiem. Idealny nowy twórca miał się czuć takim samym robotnikiem jak hutnik czy robotnik. Kiedy przyjeżdżał na plener do huty, miała to być wizyta jednego robotnika u drugiego. Twórcom zalecano pracę według planu i jego przekraczanie.

Inny ideolog Soreli Pavol Reimann pouczał: „Twórca, który chce służyć nowemu społeczeństwu, musi być nowym człowiekiem. Między jego moralną postawą a wytworzonym dziełem jest prosta współzależność. [...] Odrzucenie starej moralności w zderzeniu z nowym stosunkiem do społeczeństwa nie może być powierzchowne. [...] Twórca musi żyć jak inni obywatele socjalistycznego państwa. Tylko z jego pełnej socjalizacji mogą powstać nowe, wartościowe dzieła".

Namaluj to, czego nie było

Czechosłowaccy komuniści mieli pewien kompleks. Ich dzieje nie miały zbyt dużo dramatycznych, rewolucyjnych epizodów. Nawet zdobycie władzy w lutym 1948 r. było faktycznie kryzysem gabinetowym, ubarwionym jedynie przemarszem przez ulice Pragi i Bratysławy uzbrojonej milicji. Malarze mieli wypełnić lukę tworzenia wizji heroicznych zmagań.

W ten sposób starcie policji z robotnikami w Krompachach w 1921 r. rozdęto na płótnach wielkości prac Matejki do heroicznej walki na śmierć i życie.

Inny obraz z tej wystawy – „Rewolucjoniści" Františka Kudlača – pokazuje lud Bratysławy z czerwonymi flagami, który wdziera się do Pałacu Grossalkoviczów, bratysławskiej siedziby prezydenta Edwarda Benesza. Scena stylizowana jest na szturm na Pałac Zimowy przez bolszewików w czasie rewolucji październikowej. Wszystko ładnie, tylko w czasie puczu w lutym 1948 r. pałac stał pusty, bo prezydent Benesz był w Pradze i – notabene – posłusznie spełnił wtedy żądanie Klementa Gottwalda, by powołać nowy, czysto komunistyczny rząd.

Zadanie „ulepszenia historii" otrzymali też socrealistyczni malarze w wypadku SNP – Słowackiego Powstania Narodowego z 1944 r. Tu kłopotliwą okolicznością był fakt, że powstanie wywołali spiskowcy z dowództwa armii Tiso, a sam zryw uznał od początku rząd emigracyjny Benesza. Wszystkie te okoliczności to w obrazach o SNP tematy tabu.

Powstanie umodelowano na komunistyczny zryw pod czerwonymi flagami. Dobrze widziane było malowanie tylko szeregowych powstańców – i to w końcowej fazie powstania z zimy przełomu  lat 1944 i 1945, gdy przeniosło się w góry. Tam uciekinierami dowodzili już sowieccy skoczkowie spadochronowi i to oni są bohaterami większości obrazów.

Socrealizm miał jednak jeszcze jedno ważne zadanie – ilustrować panteon socjalistycznych przywódców. Tu już – inaczej niż w przypadku wymyślania szturmu na pałac Benesza – nie było miejsca na użycie wyobraźni.

Portrety – Stalina, Gottwalda czy szefa KPCz na Słowacji Villiama Širakyego – musiały być standardowe, stworzone według narzuconych reguł. Postaci miały być na trybunie, z przodownikami pracy lub ujęte były pojedynczo, ze wzrokiem patrzącym w dal. Tu już samowola groziła oskarżeniem o chęć ośmieszenia „ukochanego przywódcy" i spotkaniem z bezpieką. Dlatego artyści kopiowali zdjęciowe portrety lub wzorowali się na sowieckiej ikonografii stalinizmu.

Sami „ukochani przywódcy" nie mieli czasu, by pozować artystom.

Trochę więcej luzu było przy portretach „bohatera zbiorowego" – hutników, murarzy czy żołnierzy wojsk pogranicza – postaci wysoko stawiany w socjalistycznym panteonie. Pogranicznik jako superbohater? W sumie nic dziwnego jak na kraj, z którego wszyscy chcieli uciec.

Picasso na pożegnanie

Sorelę wprowadzono z przyczyn politycznych i z powodów politycznych znikła.

Śmierć Stalina i Gottwalda w 1953 r., a potem rzucone przez Chruszczowa w 1956 r. hasło zerwania z wypaczeniami okresu kultu jednostki malarze uznali za koniec przymusu malowania dojarek i kołchoźników. Ci, którzy znaleźli azyl w ilustracji do książek dziecięcych, zaczynali powoli wracać do dawnych awangardowych malowideł. W październiku 1956 r. na zjeździe Związku Twórców Sztuk Plastycznych otrąbiono częściowy sukces – koniec przymusu socrealizmu.

Symbolem odwilży był zjazd z urodzinowymi życzeniami dla Pabla Picassa – komunisty, ale jednak i awangardzisty. A Tristan Tzara, który był świadkiem ogłoszenia socrealizmu na zjeździe w Pradze w 1949 r., oddał legitymację Francuskiej Partii Komunistycznej, zniesmaczony zmiażdżeniem rewolucji na Węgrzech. Zostały tylko setki płócien z epoki Soreli.

Wystawa „Przerwana pieśń" w Słowackiej Galerii Narodowej w Bratysławie. Otwarta jest do 21 października 2012 r.

Sorela – taką obiegową nazwę zyskał sobie socrealizm wśród czeskich i słowackich artystów. „So" – to „socialisticky"; „re "– to realizm, a „la" – to złośliwe upamiętnienie roli Zdenka Lakomego, dygnitarza Komunistycznej Partii Czechosłowacji, w narzuceniu tej sowieckiej maniery sztuce naszych południowych sąsiadów.

Sorela wraca dziś z wielką wystawą „Przerwana pieśń" Słowackiej Galerii Narodowej o sztuce lat 1948–1956. To tytuł jednego z propagandowych filmów, ale i nawiązanie do wskazań partii komunistycznej, że sztuka ma być radosnym śpiewem o nowych zadaniach w budowie socjalizmu i zapowiedzią pięknej przyszłości.

Pozostało 94% artykułu
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl