Niektórzy zwolennicy nowych prądów w sztuce zarzucają panu, że uprawia pan malarstwo bardzo tradycyjne, wnoszące niewiele nowego, efekciarskie. Co pan na to?
Krytycy, którzy formułują podobne opinie, nie ogarniają sztuki w szerokim znaczeniu. Realizm fantastyczny, surrealizm, który i ja tworzę, jest bowiem kierunkiem przebiegającym pionowo przez historię sztuki. Nie goni zygzakiem po poziomej płaszczyźnie, aby zebrać uczniów, naśladowców i zwolenników "izmów". W każdej epoce znajdowali się nieliczni i oryginalni artyści, którzy czerpali energię z wyobraźni, z wizji. Ja czuję się spadkobiercą Breughla, Boscha i surrealistów, ale realizm fantastyczny istniał już w starożytnym Egipcie.
To, że dziś ktoś urządza happening i uważa się za twórcę awangardowego, nie znaczy wcale, że ma coś do powiedzenia. Można, jak to zrobił ktoś we Francji, utoczyć sobie krwi, wymieszać z kaszą, zrobić kiszkę i potem ją zjeść. W sztuce nastąpiło teraz niesamowite pomieszanie pojęć. Teatralny gest, do którego dodaje się jakiś malarski rys, mechanikę, wideo, muzykę - wcale nie musi dawać nowej wartości. Popularne i modne kierunki przemijają. W latach osiemdziesiątych okazało się na przykład, że stosy abstrakcyjnych płócien, które namiętnie kupowano i kolekcjonowano, nie są naprawdę wiele warte, kryzys otrzeźwił rynek. Myślę też, że pod płaszczykiem abstrakcji udało się sprytnie ukryć najzwyklejszy kicz, przemycono wiele "awangardowych" jeleni na rykowisku. Więcej może niż w malarstwie realistycznym. Nieznośna jest też plaga kopiowania tych, którym się powiodło. Kiedy pojawił się Picasso, wszyscy zaczęli malować jak on, do znudzenia powtarzali też po Warholu, po Ivie Kleinie, Pollocku. Uważam, że to po prostu wygodny i mierny współczesny akademizm. Tak jest przynajmniej we Francji.
Wiadomości o śmierci sztuki sztalugowej okazały się chyba mocno przedwczesne. Czy teraz nie obserwujemy jej odrodzenia?
Owszem. Przecież sztuka polega na tym, że pewne nurty zamierają, inne odżywają. Choćby Michał Anioł. Był świadkiem odnalezienia w ruinach Złotego Domu Nerona w Rzymie antycznej rzeźby zatytułowanej Grupa Laokoona. Dzieło z II lub I wieku przed Chrystusem wstrząsnęło artystą. Proszę spojrzeć, jaki ogromny, ponadpiętnastowiekowy łuk zatoczyła wtedy sztuka. Teraz w obliczu strasznego spustoszenia wierzę, że również należy spodziewać się powrotu do źródeł. Z paryskiej perspektywy obserwuję np. bezustanne pielgrzymki Amerykanów: do dalszego rozwoju niezbędne jest przecież otarcie się o katedrę Notre Dame, o dzieła tworzone przez wieki.
Październik 2004