Na wielkiej wystawie poświęconej elektryczności, maszynom starym i prototypom oraz eksperymentom działa tylko jeden obiekt. Powiększalnik fotograficzny, prostowniki, centrala telefoniczna, lampa kineskopowa, urządzenie do generowania dźwięku stoją niczym teatralna dekoracja. Ostentacyjnie nie są podłączone do kontaktów, niektóre nawet mają ucięte kable.
Ustawiony w galerii słup elektryczny składa obietnicę, że jest napięcie w sieci. Ale korzysta z niego tylko jedna żarówka. Wisi podłączona do nieproporcjonalnie grubego kabla kilkanaście centymetrów nad drewnianą podłogą. Czarna plama na parkiecie wyżarta przez ciepło sugeruje, że jeszcze chwila i dojdzie do pożaru. Ale to blef. Telefon do straży pożarnej nie będzie potrzebny. Osmalone klepki to pozostałość po jednym z wcześniejszych performance'ów w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie. Robert Kuśmirowski to archeolog na rumowisku nowoczesności. Skrupulatnie zagrzebuje się w technologicznej przeszłości sprzed kilkudziesięciu lat. Jego wystawa to pochwała bezużyteczności, niefunkcjonalności, zabawy.
– Dzisiejsza sztuka jest eteryczna, konceptualna, intelektualna, jakby pozbawiona autora. Nie mam nic przeciwko niej, jeżeli konsumuje się ją w rozmowach, kontakcie z artystą. Ale nie wierzę w wystawę, która istnieje tylko jako opowieść, plan. Nawet jakby była rozrysowana co do centymetra, to zawsze inaczej wygląda, kiedy zaczyna się ją budować – deklaruje „Rz" Robert Kuśmirowski.
Sterownia jako „Bitwa pod Grunwaldem"
Całość przypomina coś pomiędzy gabinetem szalonego konstruktora z połowy XX wieku, wysypiskiem śmieci a salą muzealną. Artysta bowiem traktuje technologiczne odpady jak dzieła sztuki. Model działania instalacji elektrycznej wiesza na ścianie niczym obraz abstrakcyjny, miniaturowa stacja kolejowa ustawiona na cokole pełni funkcję rzeźby. W wielkiej sterowni można się dopatrzyć hołdu dla „Bitwy pod Grunwaldem".