Konsumując sztukę

Galeria plus bar. Pralnia i?wernisaż. Albo teatr, który zmienia się w?targowisko. To?nie profanacja sztuki. Dzięki takim mezaliansom miejsca, które kiedyś świeciły pustkami, ożywają i?zyskują nowych odbiorców.

Publikacja: 25.05.2013 01:01

Galeria Baboshka w Krakowie.

Galeria Baboshka w Krakowie.

Foto: Sukces, Tomasz Wiech Wiech Tomasz Wiech

Artykuł z archiwum miesięcznika Sukces

Zapach swojskiej kiełbasy, wędzonych ryb i dojrzewających serów. Kolorowe stoiska pełne warzyw, owoców i kwiatów, a w tle rytm flamenco i pobudzające piosenki Magdy Navarrete. Wszystko to trafiło pod dach dawnej hali MPO na warszawskim Mokotowie. Dziś jest tu Teatr Nowy Krzysztofa Warlikowskiego.

W niedzielę w Czarnej - Sami Róbmy Zabawki

W soboty scena zamienia się w wielkie targowisko. Ale nie sztuką się tu handluje. Chyba że mowa o sztuce mięsa. – Chcieliśmy wykorzystać ciekawą przestrzeń na działania integrujące teatr z lokalną społecznością. Tak wpadliśmy na pomysł Nowego Targu. I udało się, bo poza stałymi bywalcami teatru trafiają też do nas przypadkowi przechodnie – mówi Natalia Osadowska z Nowego Teatru. Od końca maja targowisko przenosi się na świeże powietrze. Wtedy w hali odbywać się będą próby do „Kabaretu warszawskiego".

Na pewno coś dobrego do swojej restauracji znalazłby na Nowym Targu Bartek Polak, szef założonej niedawno na warszawskiej Saskiej Kępie Kuchni Funkcjonalnej. W jadłospisie jest tam sernik z koziego twarogu, duszone koźlę z warzywami, placki jaglane i domowe nalewki. – Staram się komponować menu w sposób twórczy, zmieniam je wraz z porami roku i z rytmem produktów, które kupuję na lokalnym targu – opowiada Bartek Polak. Jego restauracja mieści się w dawnej pracowni rzeźbiarza Mieczysława Lubelskiego w Domu Funkcjonalnym, w którym działają jeszcze galerie BWA Warszawa i Asymetria.

Taka kultura się opłaca

Pomysł na takie sąsiedztwo nie był przypadkowy. Wpadli na niego Lucyna Sosnowska, menedżerka kultury, i Wojciech Popławski, architekt. Od kilku lat realizują plan łączenia różnych działań w modernistycznej willi zaprojektowanej przez Czesława Przybylskiego, autora projektów Teatru Polskiego w Warszawie czy słynnego domu bez kantów. Zainspirował ich między innymi Wiedeń, w którym małe galerie i inne drobne instytucje mogą przetrwać i wzajemnie się promować dzięki temu, że działają razem. – Mamy efekt synergii – opowiada Lucyna Sosnowska. – Galerie mają różny repertuar, ale swoje wernisaże organizują w tym samym czasie, dzięki temu goście jednej odwiedzają drugą, a później zwykle przenoszą się do restauracji.

I na odwrót: do galerii przychodzą klienci, którzy gdyby nie dobra kuchnia, być może nigdy by tu nie trafili. Właściciele miejsca chcą również organizować spotkania wokół architektury. Teraz urządzają letni ogródek, będą w nim maliny, porzeczki, agrest. I zabawy na deskach. Otwarta przestrzeń przyciągnie jeszcze więcej gości. Choć już teraz ich nie brakuje. Przychodzą, płacą. Krótko mówiąc: kultura się opłaca.

Świat sztuki przenika do restauracji. Radek Polak wspólnie z Rafałem Lewandowskim z Asymetrii planują powiesić na jej ścianach zdjęcia ze starych książek kucharskich. Taka wystawa pasuje do projektu Wojciecha Popławskiego. – Miejsce ściśle związane z powstawaniem sztuki staje się miejscem konsumpcji. Pozornie brakuje designu, kreacji. Pozornie, ponieważ miejsce jest starannie zaprojektowane – opowiada architekt.

Konsumpcję ze sztuką łączy również Agnieszka Czarnecka. Swoją galerię przeniosła ze spokojnego miejsca prosto do rozrywkowego centrum stolicy, między kluby i restauracje.Czarną połączyła z barem i urządziła tak, by obie funkcje mieszały się w przestrzeni zajmującej trzy poziomy. Tu też stare łączy się z nowym, elegancja z nonszalancją. Zaprojektowany przez rzeźbiarza Olafa Brzeskiego bar zdobią wystające ze ściany, jakby rozerwane grube kable i lustro, w którym często odbija się rzucany na przeciwległą ścianę wideo-art. Miejsce żyje. Odwiedzają je artyści, filmowcy, muzycy. Także ci, którzy lubią imprezować i dobrze zjeść. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Głodni mogą spokojnie usiąść przy stoliku i wybrać z menu jedną z ulubionych potraw artystów reprezentowanych przez galerię. Jest hummus własnej roboty – tradycyjny i marchewkowy, podawany z warzywami, pieczony „pstrąg w papilotach", „domowe burgery Jerzego". Na dużym legowisku na antresoli zmieści się kilka osób. To doskonałe miejsce na wieczorne spotkania, można leniwie pić drinki i słuchać muzyki.

O sztuce przy barze...

Skąd pomysł na takie połączenie? – W Nowym Jorku znajomy zabrał mnie do dzielnicy artystów, weszliśmy do baru. Był cały wysprejowany. Właściciel pozwalał artystom, by zawieszali swoje obrazy na ścianach. Było ich coraz więcej. Okazało się, że wartość niektórych z nich wzrosła, bo ci, którzy je namalowali, stali się sławni – opowiada o swojej inspiracji Agnieszka Czarnecka.

Postanowiła zrobić coś, by galeria ze spokojnego, często pustego miejsca zmieniła się w tętniące życiem, by gwar wernisaży pozostał na dłużej. Udało się. – Dzięki połączeniu galerii z barem odkryłam, jak wiele osób interesuje się sztuką. Ludzie przestali się jej bać. Mogą ją teraz oglądać przy okazji spotkania ze znajomymi przy barze – mówi.

Ważna jest też niezależność finansowa. Popularny bar przynosi dochody, dzięki którym właścicielka Czarnej jest niezależna finansowo. Nie musi ustawiać się w kolejce do urzędników, którzy decydują o dofinansowaniu sztuki z miejskiego budżetu. W swoich pomysłach idzie dalej. Chce łamać hermetyczny podział sztuki. – Wspólnie z działającym przy Stowarzyszeniu Filmowców Polskich Studiem Munka planuję cykl pokazów – debiutów, którym towarzyszyć będą spotkania z twórcami. Chcę też zasadzić piękne drzewo, pod którym będzie można przysiąść i napić się piwa – zapowiada Agnieszka Czarnecka.

Ludzie z fantazją szukają sposobu na to, by z kultury się utrzymać. Bo czynsz, niemały, trzeba płacić. Skupienie w jednym miejscu wielu działalności obniża koszty. Tak działa krakowska Galeria Baboshka. Designerski sklep z ubraniami i akcesoriami zdobionymi w etniczne wzory dzieli lokal i opłaty z fryzjerem. Urządzony w dawnym stylu salon dodatkowo działa jak magnes na zagranicznych turystów, którzy zaglądają za kotarę, by zobaczyć duże, stojące suszarki i specjalne pelerynki do farbowania włosów. – Ten oldschoolowy klimat pasuje do trącącego myszką Kazimierza – opowiada właścicielka Baboshki Zuzanna Cichos.

Zadziwić, ośmielić

W Londynie nieopodal Tate Galery na Great Guildford Street znajduje się Unit24, prowadzona przez Polkę międzynarodowa galeria. Pod tym samym adresem jest też... pralnia chemiczna. Katarzyna Morawska założyła galerię kilka lat temu. – Zajmowałam się wtedy projektowaniem wnętrz. Dostałam zlecenie na aranżację miejsca, w którym istniała już pralnia. Przekonałam inwestora, by stworzyć tu oazę sztuki – opowiada. I wykorzystała potencjał tego miejsca. – Nad nami jest biuro główne Royal Bank of Scotland. Jego pracownicy są klientami pralni. Nie mają czasu na odwiedzanie Tate Modern, ale do nas przychodzą. Nie izolujemy się tak jak część środowiska artystycznego, ludzie to wyczuwają i przestają się bać sztuki.

Jednak połączenie galerii z pralnią to nawet w Wielkiej Brytanii nietypowe biznesowe zestawienia. – Londyn jest świetnym miejscem na realizowanie takich pomysłów, choć sporo tu też konserwatystów. Nowe pomysły kojarzą się ludziom z szaleństwem, dopóki nie przyjdą i nie spróbują – mówi właścicielka Unit24. Galerii udało się przyciągnąć ciekawych ludzi. Swoje projekty pokazywał tu Ian Emes, który tworzył animacje dla Pink Floyd. To zainteresowało i fanów zespołu, i ludzi zafascynowanych nowymi technologiami. Sukcesem okazała się też wystawa japońskiego rysownika Takayuki Hary.

Podobna „pralnia" funkcjonuje też w Krakowie. Frania Cafe to połączenie pralni samoobsługowej z barem. Zamiast nudzić się w oczekiwaniu na czystą bieliznę, lepiej w tym czasie wpaść do baru na „drink pracza". Jest tu też „czarna dziura" (sok porzeczkowy, wódka i blue curacao), „gdzie jest moja druga żółta skarpeta" (likier bananowy, wódka, sok pomarańczowy), „uporczywa plama z trawy" (likier melonowy, sok z cytryny, sok z ananasa i wódka). A Kokolino to nie płyn do prania, tylko mieszanka likieru blue curacao, wódki, musu kokosowego i sprite'a. Na lato Frania planuje koncerty i wernisaże. Bo jak przekonują jej założyciele: skończyły się czasy, gdy pranie było nudnym obowiązkiem gospodyń domowych. Frania Cafe to jedna wielka wirówka. Koncerty, skarpety, wernisaże.

Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl