Taka kultura się opłaca
Pomysł na takie sąsiedztwo nie był przypadkowy. Wpadli na niego Lucyna Sosnowska, menedżerka kultury, i Wojciech Popławski, architekt. Od kilku lat realizują plan łączenia różnych działań w modernistycznej willi zaprojektowanej przez Czesława Przybylskiego, autora projektów Teatru Polskiego w Warszawie czy słynnego domu bez kantów. Zainspirował ich między innymi Wiedeń, w którym małe galerie i inne drobne instytucje mogą przetrwać i wzajemnie się promować dzięki temu, że działają razem. – Mamy efekt synergii – opowiada Lucyna Sosnowska. – Galerie mają różny repertuar, ale swoje wernisaże organizują w tym samym czasie, dzięki temu goście jednej odwiedzają drugą, a później zwykle przenoszą się do restauracji.
I na odwrót: do galerii przychodzą klienci, którzy gdyby nie dobra kuchnia, być może nigdy by tu nie trafili. Właściciele miejsca chcą również organizować spotkania wokół architektury. Teraz urządzają letni ogródek, będą w nim maliny, porzeczki, agrest. I zabawy na deskach. Otwarta przestrzeń przyciągnie jeszcze więcej gości. Choć już teraz ich nie brakuje. Przychodzą, płacą. Krótko mówiąc: kultura się opłaca.
Świat sztuki przenika do restauracji. Radek Polak wspólnie z Rafałem Lewandowskim z Asymetrii planują powiesić na jej ścianach zdjęcia ze starych książek kucharskich. Taka wystawa pasuje do projektu Wojciecha Popławskiego. – Miejsce ściśle związane z powstawaniem sztuki staje się miejscem konsumpcji. Pozornie brakuje designu, kreacji. Pozornie, ponieważ miejsce jest starannie zaprojektowane – opowiada architekt.
Konsumpcję ze sztuką łączy również Agnieszka Czarnecka. Swoją galerię przeniosła ze spokojnego miejsca prosto do rozrywkowego centrum stolicy, między kluby i restauracje.Czarną połączyła z barem i urządziła tak, by obie funkcje mieszały się w przestrzeni zajmującej trzy poziomy. Tu też stare łączy się z nowym, elegancja z nonszalancją. Zaprojektowany przez rzeźbiarza Olafa Brzeskiego bar zdobią wystające ze ściany, jakby rozerwane grube kable i lustro, w którym często odbija się rzucany na przeciwległą ścianę wideo-art. Miejsce żyje. Odwiedzają je artyści, filmowcy, muzycy. Także ci, którzy lubią imprezować i dobrze zjeść. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Głodni mogą spokojnie usiąść przy stoliku i wybrać z menu jedną z ulubionych potraw artystów reprezentowanych przez galerię. Jest hummus własnej roboty – tradycyjny i marchewkowy, podawany z warzywami, pieczony „pstrąg w papilotach", „domowe burgery Jerzego". Na dużym legowisku na antresoli zmieści się kilka osób. To doskonałe miejsce na wieczorne spotkania, można leniwie pić drinki i słuchać muzyki.
O sztuce przy barze...
Skąd pomysł na takie połączenie? – W Nowym Jorku znajomy zabrał mnie do dzielnicy artystów, weszliśmy do baru. Był cały wysprejowany. Właściciel pozwalał artystom, by zawieszali swoje obrazy na ścianach. Było ich coraz więcej. Okazało się, że wartość niektórych z nich wzrosła, bo ci, którzy je namalowali, stali się sławni – opowiada o swojej inspiracji Agnieszka Czarnecka.
Postanowiła zrobić coś, by galeria ze spokojnego, często pustego miejsca zmieniła się w tętniące życiem, by gwar wernisaży pozostał na dłużej. Udało się. – Dzięki połączeniu galerii z barem odkryłam, jak wiele osób interesuje się sztuką. Ludzie przestali się jej bać. Mogą ją teraz oglądać przy okazji spotkania ze znajomymi przy barze – mówi.