Jak pan patrzy na pierwszy zawodowy sezon Igi Świątek?
Jak na jej wiek nie grała za dużo. To zwykle jest czas, gdy młode dziewczyny gonią za punktami rankingowymi i ta pogoń jest w pewnym sensie uprawniona. W tak młodym wieku jest lepsza regeneracja, większa energia i zapał. Można sobie przez chwilę na taką pogoń pozwolić. Oczywiście potem należy robić to mądrzej. Pierwszy sezon jest specyficzny, zwykle pełen bezkarności emocjonalnej, gdy wszystkie wiatry wieją w żagle i bardzo łatwo płynie się nawet pod prąd. Potem zazwyczaj przychodzi okres stagnacji, ale jeśli zawodniczka jest dobrze prowadzona i omijają ją kontuzje, to następuje kolejny skok i ten drugi etap jest najważniejszy. Iga jest w tej pierwszej fazie, może pędzić w górę rankingu, bo możliwości ma ogromne. Sądzę, że będzie genialnie, jeśli dotrze pod koniec roku do pierwszej trzydziestki, bo to już szansa rozstawienia w Wielkim Szlemie i gry we wszystkich turniejach WTA Tour bez eliminacji.
Mówiąc krótko, zapewni sobie spokój na kolejne miesiące, by wykonać ten drugi skok?
Kolejny okres będzie trudny, może najtrudniejszy. Zakończy się przejście z treningu juniorki do treningu profesjonalistki z WTA. Oczekiwania będą już rozbudzone, tymczasem trening czasem wychodzi, czasem nie, cykl inaugurujących sezon turniejów w Australii może się udać, może nie. Proces treningowy to proces twórczy i jakieś błędy zawsze się popełnia. Punkty z jesieni, także z US Open, dałyby zatem pewność siebie, nawet jak coś się nie uda w Auckland, Sydney lub Melbourne, to jest potem Dauha, a i kolejne turnieje. Nie ma stresu, że byłam 40., a nagle jestem 80. Radzenie sobie z taką presją wymaga dużej pewności siebie i doświadczenia, w piątym czy siódmym roku kariery dziewczyny to potrafią, ale na początku lepiej tego unikać.
Czy odłączenie się od dotychczasowego sponsora i samodzielność grupy szkoleniowej Igi Świątek to dobre posunięcie?