Krzykliwy. Agresywny. Zjadliwy. Przewodniczący frakcji socjalistów w parlamencie Europejskim Martin Schulz lubi pouczać. "Milcz i słuchaj" - to jego dewiza. Chętnie wskazuje innym miejsce w szeregu. W obronie europejskich wartości. W imieniu tych wartości zaatakował niedawno polski rząd. -Polska, której przywódcy otwarcie popierają karę śmierci, powinna być izolowana w Unii Europejskiej - zażądał podczas sesji Parlamentu w Strasburgu. Dodał, że polski naród powinien odesłać obecny rząd do domu. Tylko wtedy Europa zazna zasłużonego "błogosławionego" pokoju. Występ ten prócz krytyki przyniósł mu olbrzymi rozgłos. Tak jak w 2003 roku, kiedy atak na ówczesnego premiera Włoch oraz przewodniczącego Rady UE Silvio Berlusconiego pozwolił mu wyróżnić się spośród stada szarych eurokratów. Berlusconi określił go niedwuznacznie "Kapo Schulz". Europosłowie zaś przekonali się, że jest on politykiem tak samo prostym jak jego życiorys.
Martin Schulz urodził się 20 grudnia 1955 roku w miasteczku Hehlrath w Nadrenii-Westfalii tuż przy granicy z Francją. Jego dziadek był górnikiem. Matka, katoliczka oraz jedna z założycielek CDU, wysłała go do Gimnazjum Ducha Świętego w sąsiednim Würselen prowadzonego przez dominikanów. Wyrzucili go jeszcze przed maturą. Jego skłonność do pyskowania powodowała ciągłe konflikty z nauczycielami.
- Byłem strasznym rozrabiaką - potwierdza Schulz w rozmowie z"Rz". -Miałem kłopoty z autorytetem.
Jego wieloletni przyjaciel oraz doradca, działacz SPD w okręgu Akwizgranu Herbert Hansen również pamięta go jako "osobę czasami zbytnio szczerą".
-Jego szczerość powodowała, że wciąż wdawał się w jakieś konflikty. Martin zawsze mówił to, co myśli. Wcześnie zasugerowano mu zmianę szkoły - śmieje się.