SBB wybrało ojcowiznę

Rozmowa z Józefem Skrzekiem. Lider legendarnego zespołu polskiego rocka opowiada o karierze na Zachodzie, tęsknocie do polskiej publiczności, Nalepie, Niemenie i nowej płycie "The Rock".

Aktualizacja: 16.11.2007 19:18 Publikacja: 16.11.2007 17:19

Józef Skrzek

Józef Skrzek

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Jak się grało na festiwalu w Roskilde, gdy weszliście na scenę po Bobie Marleyu, a przed nią były tysiące fanów?

Józef Skrzek:

To był piękny prezent na moje urodziny 2 lipca 1978 r. Marley stał otoczony swoimi chórzystkami, zziajany, a my stremowani. Potraktował nas bardzo życzliwie, mówił, że jesteśmy partnerami. Wiedział, skąd jesteśmy. Na ten duński koncert przemyciłem w samochodzie naszego gitarzystę Antymosa Apostolisa, który nie miał paszportu. Przejechał granicę z dokumentem podobnego do niego technika SBB o pseudonimie Hindus. Dla Marleya warto było zaryzykować.

Byliście artystami zza żelaznej kurtyny, a jednak Europa stała przed wami otworem.

Ćwiczyliśmy ciężko całymi dniami i mieliśmy znakomitych menedżerów z Włoch i Niemiec. Zainwestowali w nas i mocno pracowali nad promocją. W recenzjach o zespołach spod znaku rocka symfonicznego pisano o Pink Floyd, Genesis, Yes, ale o nas też. Poznaliśmy się z Genesis i Yes. Reprezentowałem firmę dystrybuującą najnowocześniejsze syntezatory Mooga, której szefem był Keith Emerson. Byłem w jednej paczce z Rickiem Wakemanem i Patrickiem Morazem. Koledzy z polskiej branży pobudowali restauracje i kwiaciarnie, a my inwestowaliśmy w sprzęt. Mieliśmy własne ciężarówki i nagłośnienie. Może i mogło nam lepiej pójść na Zachodzie, ale byliśmy sentymentalni. Menedżerowie zapraszali nas w Alpy, a my wracaliśmy za żelazną kurtynę, graliśmy za psie pieniądze, ale dla wspaniałej publiczności. Byliśmy dla niej synonimem wolności. W Brnie oglądało nas 50 tysięcy ludzi.

Nie zależało wam na europejskiej karierze?

Kiedy SBB przeżywało pierwszy kryzys, zasugerowano mi stworzenie nowej grupy z zachodnimi muzykami. Nie zgodziłem się. Byłem zmęczony. Po londyńskiej premierze filmu "Ręce do góry", do którego skomponowałem muzykę, Jerzy Skolimowski proponował mi wyjazd do Los Angeles. Miałem być w paczce z Michałem Urbaniakiem i Janem Kaczmarkiem. Wybrałem Polskę w najgorszym czasie. W stanie wojennym urodziła mi się córka. Teraz też mieszkam na ojcowiźnie, bo jestem najstarszy z rodu.

Proszę opowiedzieć o kontrakcie z koncernem CBS?

Różnie bywało. Po nagraniu płyty "Live" zostaliśmy zaproszeni do Frankfurtu nad Menem, a potem na sesję płytową w willi pod miastem. Tam padła propozycja grania... disco i zmiany wizerunku. Dziś wszystko jest na sprzedaż, ale wtedy przeżyliśmy szok. Uciekliśmy do Polski na Jazz Jamboree.

Ale później występowaliście w Austrii z Boney M i Eruption.

Graliśmy jednak swoje i na poziomie. I to się podobało.

Chyba jednak wolał pan spotkanie z Mahavishnu Orchestra Johna McLaughlina.

Było dla nas niezwykle ważne. Dopiero co wyszliśmy z piwnicznej izby w Siemianowi- cach, prowincjonalnej mieścinie przy przelotówce, gdzie nic się nie działo, i oto mieliśmy wejść na wielką monachijską scenę podczas koncertu związanego z olimpiadą. W głowie nam się to nie mieściło. Zżerały nas kompleksy. Tymczasem okazało się, że Mahavishnu to normalni, fajni ludzie. Skrzypek Jan Hammer rozmawiał z nami po czesku, cieszył się ze spotkania ze swoimi. John McLaughlin był zawsze wyważony, ale miły i serdeczny. Jerry Goodman zachęcał mnie do gry na skrzypcach, a Billy Cobham zapraszał za perkusję. Piliśmy herbatę z tego samego dzbanka. Pomogli nam unieść żelazną kurtynę i spojrzeć zachodniej publiczności prosto w oczy oczy.

Pierwszy zaprosił pana na rockową scenę Tadeusz Nalepa.

W hali Parkowej w Katowicach mieli koncert Cuby and the Blizzards i Breakout. Byłem studentem Akademii Muzycznej. Kolega pracujący przy koncercie chciał mi pokazać sprzęt bluesowych gwiazd. Jak zobaczyłem te wszystkie gitary Gibsona i organy Hammonda, to ja, wstydliwy Józio, upewniłem się, czy nikt nie patrzy, i zacząłem grać. Grałem wniebowzięty z zamkniętymi oczami. W pewnym momencie dołączył do mnie gitarzysta. Elco Gelling! Wtedy wszedł do hali Tadek Nalepa. Zrządzenie losu. Dostałem zaproszony na schody do nieba. Ale musiałem się zmienić, bo scena ma coś z cyrku. Byłem mały, to kazali mi wskoczyć w buty na obcasach, zapuścić włosy i uszyć hippisowskie kostiumy. Tadeusz chciał, żebym grał na basie, no to grałem. Nabawiłem się pęcherzy na palcach. Nieoczekiwanie dostałem bilet do wojska. Wysoko postawiony oficer chciał zorganizować zespół złożony z młodych, dobrze zapowiadających się muzyków. Mówił, że będzie Jerzy Grunwald i inni, a ja co? Miał władzę, miał mnie w garści, musiałem zagrać va banque.

To znaczy jak?

Musiałem zaryzykować życiem. Przedawkowałem lekarstwa i znalazłem się w szpitalu, na granicy śmierci. Lekarz nie dawał mi żadnych szans, moje łóżko wysunięto już na środek sali, blisko drzwi. Wtedy stało się coś nieprawdopodobnego. Moja matka modliła się nade mną przez całą noc. Zawdzięczam jej życie co najmniej kilka razy. Wtedy właśnie był ten drugi raz. Teraz ma 82 lata i mówi, że moja muzyka trzyma ją przy życiu. Gram dla siebie, dla fanów, ale przede wszystkim dla niej.

Po drodze był Czesław Niemen.

Szukał muzyków w związku z zachodnim kontraktem. Podczas pierwszego spotkania podchodziłem do niego jak do posągu, sprawiał wrażenie tajemniczego, srogiego. Ale granie pozwoliło się nam porozumieć. Okazało się, że on jest chłopakiem z podgrodzieńskich Wasiliszek, ja ze śląskich Siemianowic. Zaczęliśmy się spotykać po próbach i zaproponowałem do grupy kolegów z SBB – Antymosa Apostolisa i Jerzego Piotrowskiego. Jurek imponował rockowym stylem, Antymos miał 16 lat i wyglądał jak Pszczółka Maja. Ale jak grał! Stworzyliśmy muzyczną wspólnotę. Gralibyśmy może jeszcze 10 lat, ale Niemena obsiadły menedżerskie sępy. On spał w hotelach, a my w akademikach. Na trawniku przed Stodołą powiedziałem, że odchodzimy. Ale potem znowu byliśmy przyjaciółmi. Dla mnie na zawsze pozostanie muzycznym supermanem. Dlatego na nowej płycie "The Rock" zadedykowaliśmy mu utwór "Pielgrzym".

Zespół nagrał ją w składzie Józef Skrzek, Antymos Apostolis oraz Gabor Nemeth (Scorpio, P. Mobil), który zastąpił Paula Wertico, ze specjalnym udziałem Tomasza Somlo (Omega). SBB w sobotę zagra we wrocławskim Firleju, a w poniedziałek z udziałem gości w katowickim Teatrze im. Wyspiańskiego.W niedzielę odbędzie się koncert SBB w budapeszteńskiej Petöfi Hall dla 5 tys. fanów.

Jak się grało na festiwalu w Roskilde, gdy weszliście na scenę po Bobie Marleyu, a przed nią były tysiące fanów?

Józef Skrzek:

Pozostało 97% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości