Premier Donald Tusk mówiący, że on by posłów Kempy i Wassermanna z komisji hazardowej nie wykluczał. Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski ubolewający, że prace komisji rozmieniają się na drobne. Jeden z ważnych posłów Platformy martwiący się w rozmowach z dziennikarzami, że wyczyny polityków PO podczas przesłuchania posłów PiS kompromitują jego partię.
[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/gociek/2010/01/06/metoda-na-palikota/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
A jednocześnie dalsze wyczyny platformerskich członków komisji, którzy zajmują się wykształceniem Beaty Kempy, a nie lobbystami od hazardu i ich znajomymi – Mirosławem Drzewieckim albo Zbigniewem Chlebowskim. Brzmi znajomo? Powinno.
Wydaje się bowiem, że PO ukręca łeb aferze hazardowej za pomocą wypróbowanej metody "na Palikota". Nie tak dawno temu, gdy poseł z Lublina kreował się nie na męża stanu, lecz skandalistę, jego wyskokom także nie było końca. Ale nie bił na oślep. Ostro dopiekał wrogom politycznym PO – głównie prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. I realizował w ten sposób cele premiera Tuska i całej Platformy. Wtedy także inni politycy PO publicznie kajali się za Palikota, wzdychali, że brutalizuje obyczaje, i martwili się, że nikt go nie kontroluje. Kropka w kropkę jak teraz ronią krokodyle łzy nad posłami PO z komisji hazardowej, którzy ponoć hasają samopas i nieodpowiedzialnie.
Wystarczy jednak zapytać: kto odnosi z tego korzyść? Odpowiedź jest prosta: utrzymywani dzięki temu w cieniu Miro, Rychu i Grzesiek.