[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/gillert/2010/01/22/po-co-ameryka-wojuje-z-chinami-w-internecie/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
„Ameryka staje w obronie wolności słowa”. „Waszyngton wypowiada Pekinowi cyberwojnę”. Zachodnie media ogłosiły triumf wartości nad realpolitik. Chyba trochę za szybko.
Niedawno internetowy potentat Google wywołał poruszenie na całym świecie, zapowiadając, że wobec ataku chińskich hakerów na jego konta e-mailowe i serwery wielu innych firm nie będzie już współpracować z internetową cenzurą w ChRL.
W czwartek sekretarz stanu Hillary Clinton w ostrych słowach stwierdziła, że wobec chińskiej cyberagresji nadszedł czas, by bronić swobody słowa w światowej sieci. W piątek Chińczycy odpowiedzieli Amerykanom, by dali sobie spokój z ich „tak zwaną internetową wolnością”. Czyżby była to długo oczekiwana przez zachodnich obrońców praw człowieka wojna o wartości, w której przeciw autokratom z Pekinu stanął rząd USA i amerykański biznes? Niekoniecznie.
Podejrzane wydaje się już samo wiązanie ataku chińskich hakerów na firmy w USA z wolnością słowa w ChRL. Co właściwie ma jedno do drugiego? Co więcej, szefowie Google’a przez parę ostatnich lat godzili się na cenzurowanie swej wyszukiwarki w Państwie Środka mimo upomnień Kongresu i krytyki obrońców praw człowieka. Ponad wartościami stawiali pieniądze. Czemu tak nagle zmienili zdanie?