Pomysłowość Polaków jest w tej mierze nieograniczona, szczególnie jeśli chodzi o rozmaite daniny publiczne. Mamy tu wieloletnią tradycję, ugruntowaną mocno tam, gdzie w grę wchodzą skarbówka i ZUS. Na nic podstępne zmiany w ustawach – zmieni się przepis, zmieni się i pomysł. Wszak potrzeba matką wynalazku.

Najnowszy wynalazek to fikcyjne zatrudnienie za granicą. Wyłącznie po to, aby płacić niższe składki na ubezpieczenie społeczne. Bywa, że delikwent nie płaci tam nawet połowy równowartości polskiego ZUS, pracując niby to za granicą, choć w rzeczywistości – w Polsce. Choć proceder to nielegalny, to niewątpliwie dochodowy. Nie dość, że w kieszeni zostaje więcej pieniędzy, to również wcale nie musi oznaczać straty na przyszłej emeryturze. Do tego można się nim bezkarnie parać. Fikcyjnego zatrudnienia w innym kraju UE nie obejmują bowiem żadne specjalne kontrole, a naszego ZUS nie interesuje, dlaczego ktoś się z niego nagle wyrejestrowuje.

Finansowych machinacji przy zatrudnieniu jest, rzecz jasna, więcej. Ot, choćby zatrudnienie na część etatu albo na zaniżonej pensji, podczas gdy reszta jest wypłacana pod stołem. O ile jednak te ostatnie są trudne do udowodnienia, bo słowo staje w sądzie przeciwko słowu, o tyle z fikcyjnym zatrudnieniem za granicą jest inaczej. Łatwiej je namierzyć, bo wiąże się przecież z wymogami rejestracyjnymi.

Ale po co nasze państwo ma tropić takie praktyki? Jak nam się budżet nie dopina, zawsze przecież łatwiej podnieść składki i podatki...