Jesienią 2011 r. rząd Donalda Tuska przedstawił założenia Strategii Rozwoju Kraju 2020, w których podkreślał, że "Zwiększeniu partycypacji społecznej służyć będą działania mające na celu silniejsze włączenie obywateli w proces stanowienia prawa". Jak wygląda to w praktyce, mieliśmy właśnie okazję się przekonać przy sprawie porozumienia ACTA. A to nie pierwszy taki przypadek.
W 2010 r. w projekcie ustawy hazardowej rząd próbował przemycić pomysł, który prowadziłby do swego rodzaju cenzury w sieci (zapisany w ustawie rejestr stron i usług niedozwolonych pozwalałby urzędnikom zamykać strony internetowe uznane przez nich za nielegalne). Gdy to odkryto, premier się z pomysłu wycofał. I dopiero wtedy zapowiedział konsultacje społeczne.
Sytuacja powtórzyła się w marcu 2011 r. podczas prac nad ustawą medialną - znalazł się w niej zapis nakazujący rejestrację w KRRiT stron świadczących usługi medialne. Kontroli KRRiT podlegałyby nawet amatorskie wideoblogi. I znów po medialnej burzy premier z tego pomysłu zrezygnował.
Rzetelnej debaty zabrakło przy uchwalaniu noweli ustawy o dostępie do informacji publicznej (przyjęta jesienią 2011 r.). Media ujawniły, że znalazły się w niej zapisy ograniczające dostęp do informacji o pracy urzędników. Rząd się z nich wycofał, ale przywróciła go przyjęta w ostatniej chwili przez Senat poprawka Marka Rockiego (PO).
Politycy Platformy nieoficjalnie mówią, że protestami się nie przejmują, bo ostatnie wybory pokazały, iż dla wielu wyborców wciąż nie ma alternatywy wobec PO. Nie zauważają jednak, że lekceważąc społeczeństwo, osłabiają państwo - bo obywatele tracą do niego zaufanie.