Coraz częściej słychać głosy nawołujące do tego, by zwiększyć frekwencję na sali obrad polskiego Sejmu lub europarlamentu. Postuluje się, żeby zobowiązać posłów do ciągłego siedzenia na sali plenarnej, bowiem żałosny jest - podobno - widok pustej sali. Ma to świadczyć o tym, że deputowani nie pracują i taka konieczność siedzenia w ławach poselskich będzie najlepszym sposobem zobligowania ich do cięższej i lepszej pracy.
Twierdzę z całą stanowczością, że każdy, kto tak mówi i tak argumentuje, jest skończonym kretynem, nie mający pojęcia o funkcjonowaniu systemu demokratycznego.
Migalski wyraża swoje zdanie na temat obecności europosłów:
Posłowie powinni być na sali plenarnej tylko w dwóch przypadkach - gdy są głosowania i gdy toczy się debata na tematy związane z pracami ich komisji. I koniec - siedzenie na niej w innych przypadkach jest po prostu traceniem czasu i uchylaniem się od prawdziwej pracy.
Bo wbrew temu, co się wydaje laikom, praca w każdym parlamencie przebiega nie sali obrad, ale w komisjach, podkomisjach i na korytarzach - tam wykuwają się kompromisy, tak dochodzi się do konsensusu, tam tworzy się projekty ustaw i uchwał.