Fala oburzenia jaka pochłonęła tzw. liberalne środowiska w Polsce po tym, jak studenci z NZS próbowali zorganizować na Uniwersytecie Warszawskim spotkanie z udziałem przedstawicieli działaczy "Ruchu Narodowego" w piękny sposób obnażyła, na czym według liberałów polega ów liberalizm: wolność dla tych, którzy myślą tak jak my (tak na marginesie, uczelniane władze przynajmniej są konsekwentne - Uniwersytet Gdański właśnie odwołał spotkanie z aktywistami homoseksualnymi na temat związków partnerskich. Powodem miał być protest Młodzieży Wszechpolskiej). Na szczęście, są jednak jeszcze prawdziwi liberałowie. Głównie związani z niszowym raczej pismem "Liberte". Pisze jeden z nich, Marcin Celiński:
Budzimy się z narodowcami pod drzwiami wyższych uczelni. Budzimy się zaskoczeni, zniesmaczeni, rozgoryczeni. Organizacje lewicowe z okrzykiem „Faszyzm ante portas" interweniują u rektora UW, organizują apele do właścicieli lokali, gdzie mają być organizowane nacjonalistyczne koncerty czy imprezy. Nawet w środowisku liberalnym odzywają się głosy, że przeciwnikom demokracji nie należą się demokratyczne, konstytucyjne prawa.
Skutki takiej postawy - które zresztą właśnie się ujawniają w postaci protestów - są łatwe do przewidzenia. Celiński dodaje:
Są dwa zasadnicze powody, dla których nie wolno nam udawać, że nacjonalistów w Polsce nie ma. Pierwszy to zasada, którą będę do znudzenia powtarzał szczególnie tym z walczących z narodowcami, którzy odwołują się do demokracji liberalnej. Wolterowskie „ Nienawidzę tego, co mówisz, ale oddałbym życie, abyś mówił to co mówisz" dotyczy właśnie takiej sytuacji. Zbyt łatwo byłoby by być liberałem, gdyby wolność słowa ograniczyć tylko do mądrych wypowiedzi, a demokratyczne prawa przyznawać jedynie demokratom. Drugi powód to dowiedziona wielokrotnie nieskuteczność infantylnej metody: „jeśli zamknę oczy i nie widzę niebezpieczeństwa, to jestem bezpieczny". Narodowcy są, udawanie że ich nie ma, odmawianie im prawa do publicznej wypowiedzi, izolowanie od możliwości normalnej debaty nie spowoduje niczego, poza intensyfikacją kibolskich potańcówek.
Autor stawia przy okazji oczywistą, choć bardzo celną diagnozę.