Nigdy nie byłem entuzjastą protestów zwanych trochę na wyrost "turecką wiosną", ale myślę sobie, że gdybym był Turkiem, to działania rządu Recepa Erdo?ana skutecznie przełamałyby mój sceptycyzm przed wyjściem na ulicę. Lekceważenie ludzi, oskarżanie ich o udział w spisku i arogancja to rzeczy dyskwalifikujące w każdej demokracji (a Turcja jednak jest demokracją, w przeciwieństwie np. do Rosji). Można było odnieść wrażenie, że do znanych autorytarnych chwytów brakowało tylko oskarżenia o międzynarodowy żydowski spisek. Na wypełnienie tej luki nie trzeba było jednak zbyt długo czekać. Wszystko dzięki wicepremierowi Beşirowi Atalayowi, który tak określił źródła protestów:
Są niektóre środowiska, które zazdroszczą Turcji jej rozwoju. Wszystkie one się teraz jednoczą, po jednej stronie z żydowską diasporą.
Ale Żydzi nie są jedynymi winnymi tureckich rozruchów. Winne udziału w spisku według wicepremiera są również międzynarodowe media. I choć część jego wypowiedzi nosi w sobie znamiona prawdy...
Widzieliście, jaką postawę przyjęły zagraniczne media podczas incydentów w parku Gezi; kupili i natychmiast zaczęli stamtąd nadawać, nie zadając sobie trudu rzetelnej oceny sytuacji.
To potem Atalay całkowicie już popłynął w dyktatorski ton.